Szef MKOl Thomas Bach stał przed trudnym wyborem: uderzyć w Rosję, biorąc pod uwagę, że reakcją może być bojkot igrzysk zarządzony przez Władimira Putina, lub narazić się na gniew zachodniego świata i jego mediów niezostawiających na Rosji suchej nitki, bo dowody przestępstwa są bezdyskusyjne.
Wybrał dobrze – ukarał Rosję jako państwo, wykluczył z igrzysk dożywotnio obecnych szefów rosyjskiego sportu i zostawił furtkę sportowcom, którzy dowiodą swej dopingowej niewinności. Surowszej kary – wykluczenia Rosji bez żadnych furtek – domagają się tylko moralni rygoryści bez kontaktu z polityczno-sportowymi realiami.
Już dzień po decyzji MKOl wiadomo, że Władimir Putin nie będzie nawoływał do bojkotu igrzysk. Zapewne wielkie znaczenie przy podejmowaniu tej decyzji miał fakt, że za pół roku Putin będzie gospodarzem piłkarskiego mundialu i nie chciałby przyjmować gości jako prezydent, z którym wstyd zrobić sobie zdjęcie.
Swoją drogą może być to ciekawe: Witalij Mutko, dożywotnio wykluczony z igrzysk były minister sportu Rosji, dziś jej wicepremier, wita Thomasa Bacha na Łużnikach jako szef komitetu organizacyjnego mundialu podczas meczu otwarcia. Tak schizofrenicznej sytuacji jeszcze nie było.
Zapewne ta właśnie perspektywa skłaniała obie strony do umiarkowania. Bach uratował twarz, a Putin pozwolił rosyjskim sportowcom wystartować w Pjongczangu, nawet bez flagi i bez hymnu matki Rosji.