Słuchając podczas obrad sejmowej Komisji Kultury wystąpień polityków PiS oraz życzliwych władzy dziennikarzy, można było odnieść wrażenie, że największym zagrożeniem dla wolności słowa w Polsce jest istnienie mediów niezależnych od rządu, a szczególnie koncernu Ringer Axel Springer Polska. Chodziło o pozwy RASP wobec kilku dziennikarzy kojarzonych z obozem władzy. – Usiłują zamknąć usta dziennikarzom – mówił jeden. – To obrzydliwe, kolonialne traktowanie Polaków – dodawał inny. O zagrożeniu dla „fundamentalnej dla demokracji zasady wolności słowa" mówiła Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, którą politycy partii rządzącej właśnie powołali do rady nadzorczej państwowej spółki mediowej.
Z drugiej strony, jak wyliczyła reprezentująca Towarzystwo Dziennikarskie Ewa Ivanowa z „Gazety Wyborczej", media, które nie są zależne od władzy, mają obecnie niemal 200 postępowań zainicjowanych przez polityków partii rządzącej lub instytucje państwowe.
Dlatego na problem należy patrzeć szerzej. Efekt mrożący może mieć zarówno pozew skierowany przez wielką prywatną korporację przeciwko dziennikarzowi pracującemu w mediach publicznych, jak i ten przeciwko pracującemu w mediach niezależnych dziennikarzowi napisany przez przedstawiciela władzy.
Dziennikarze mają obowiązek dochowywać należytej staranności. Jeśli jej nie dochowają, mogą otrzymać wniosek o sprostowanie lub pozew. Takie jest prawo. Chodzi jednak o to, by pozwy miały na celu ustalenie prawdy, a nie zastraszenie dziennikarzy. To samo dotyczy komentatorów. Mają oni prawo do swojej opinii i nigdy nie mogą być karani za poglądy. Ale jeśli w polemicznym żarze nazwą adwersarza „nazistą", niestety, mogą spodziewać się pozwu.
Pozwy jednak nie mogą mieć cech zabronionego przez prawo tłumienia krytyki prasowej. Silne organizacje dziennikarskie mogłyby dawać dziennikarzom większe poczucie niezależności od nacisków politycznych czy biznesowych. Niestety, dziś SDP walczy o wolność słowa wypowiadanego niemal wyłącznie po prawej stronie, a przy okazji kompromituje się przyjęciem w swe szeregi Jacka Międlara. Straciło więc autorytet niezbędny do tego, by reprezentować całe środowisko dziennikarskie, które jest dziś podzielone politycznie tak samo głęboko jak reszta społeczeństwa.