Obserwując tematy, które pojawiały się na czołówkach gazet czy serwisów internetowych w ostatnich tygodniach, zauważyć można pewną prawidłowość. Przypomnijmy: rząd namawia samorządy do wycofywania się z uchwał anty-LGBT (to czołówka tego wydania „Rz"), kara na polski rząd za niezamknięcie kopalni w Turowie (czoło wtorkowej „Rz"), wniosek Komisji Europejskiej o kary finansowe dla Polski za nieprzestrzeganie decyzji TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej (czołówka w środę 8 września), wstrzymanie przez Komisję Europejską miliardów z Europejskiego Funduszu Odbudowy dla Polski w związku z wnioskiem premiera do TK (czołówka w poniedziałek 13 września). Dodajmy do tego kolejne porównania, jakich wobec UE użyli Ryszard Terlecki i Marek Suski, czy też „raport" Patryka Jakiego i widzimy, że w ostatnich dniach w polskiej polityce najgorętszym tematem są relacje z Unią Europejską.
Czytaj więcej
Wbrew sugestiom sceptycznych wobec Unii polityków, kapitał zagraniczny nie drenuje polskiego rynku. Firmy tego typu tworzą w Polsce ponad 2 mln miejsc pracy i dokładają dużo do PKB.
Warto jednak oddzielić skutki od przyczyn. Do sporu o praworządność wcale nie musiałoby dojść, gdyby rządzący posłuchali autorytetów prawniczych, od początku ostrzegających, że upolitycznianie wymiaru sprawiedliwości wcale nie usprawni jego prac, ale raczej sprowadzi na rząd kłopoty. Do żądania zamknięcia Turowa przez TSUE na wniosek Czechów też nie musiałoby dojść, gdyby sprawę załatwiono po sąsiedzku. Również uchwały anty-LGBT samorządów, które Bruksela uznała za dyskryminujące, były działaniem na bieżący użytek polityczny. Dziś nawet minister prawicowego rządu zachęca radnych do przemyślenia stanowiska, które uniemożliwia odblokowanie unijnych środków. To wszystko pokazuje, jak wygląda dziś nasza polityka europejska. Polska jest w totalnej defensywie, ma otwartych wiele frontów z UE. I nie dajmy się zwieść, że rząd walczy o suwerenność i twardo przedstawia nasze interesy. Sytuacja Polski to świetna wiadomość dla wszystkich, którzy mają sprzeczne interesy z naszymi. Bo, jak mówi przysłowie, na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą.
Efektem są kolejne wypowiedzi polityków obozu władzy porównujące członkostwo w UE do okupacji. Ostatnią jest „raport Jakiego", którego tezy od kilkudziesięciu godzin powiela telewizja Jacka Kurskiego, epatując czerwoną rubryką z 500 mld zł, które rzekomo Polska miała stracić. Mocna antyeuropejska retoryka ma być odpowiedzią na realne problemy, w które niepotrzebnie wpakował się polski rząd. I zamiast dziś ratować gospodarkę Funduszem Ratunkowym, rządzący marnują czas, pieniądze i cenny polityczny kapitał na gaszenie pożarów, które sami wzniecili.
Nie minął nawet tydzień, od kiedy PiS przyjęło specjalną deklarację wykluczającą polexit. Lepiej by było, gdyby zamiast składać puste obietnice, rząd zrobił cokolwiek, by ocieplić nasze relacje z Brukselą, bo efektem obecnej antyeuropejskiej retoryki będzie tylko wzrost antyeuropejskich nastrojów w społeczeństwie, z którymi PiS będzie się musiało później zmierzyć. Polexit zacznie się bowiem nie od partyjnych uchwał, ale od słów. I już się zaczął.