Tymczasem nic takiego nie istnieje. Każde państwo opiera się na jakichś wartościach, które odzwierciedlają określoną wizję świata. Ta z kolei może być przedmiotem gorących sporów politycznych. Ale nikt, kto aktywnie uczestniczy w życiu publicznym, nie może być neutralny.
Wczorajszy wyrok w sprawie obecności krzyża w Sejmie zdaje się to potwierdzać. Sąd oddalił pozew siedmiu posłów Ruchu Palikota (w tym lidera formacji), którzy twierdzą, że krucyfiks ten narusza ich, jako ateistów, dobra osobiste.
Wydająca werdykt sędzia nie dała się nabrać na te opowieści. Według niej, naruszanie dóbr osobistych nie jest kwestią subiektywnych odczuć, lecz obiektywnych kryteriów, czyli społecznej oceny – a większość społeczeństwa nie podziela stanowiska polityków, którzy złożyli pozew. Ponadto, zdaniem sędzi, obecność krzyża w Sejmie (a wisi on tam od prawie 16 lat) stała się już zwyczajem, czyli elementem prawa cywilnego.
Tym samym sąd przyznał, że państwo nie jest światopoglądowo neutralne. Że w przypadku Polski opiera się ono – czy komuś to się podoba czy nie – na wartościach chrześcijańskich. One stanowią podstawowy drogowskaz.
Janusz Palikot najprawdopodobniej wszystko to doskonale rozumie. Ale, domagając się zdjęcia sejmowego krzyża, poszukuje sposobów na zdobycie poparcia społecznego, na dobry wynik wyborczy.
Jakiś czas temu w jednym z wywiadów oświadczył, że musi być chamem, bo inaczej w sondażach jego ugrupowanie byłoby poniżej progu wyborczego. Może takie same są przyczyny antyklerykalizmu Palikota. Z jednej strony prowokuje on konserwatywną część opinii publicznej, z drugiej zaś – „obsługuje" nastroje ludzi, którzy kontestują Kościół. Dzięki temu o Palikocie i jego partii jest głośno. Dlatego, być może, nie ma dla niego tak naprawdę znaczenia, jaki wczoraj zapadł wyrok. Może jednak ktoś Janusza Palikota przelicytuje.