Bo nawet, jeśli nasze światy się różnią, nie miałem wątpliwości, że jest w polskiej polityce oddechem i nowością, a może jeszcze więcej: swoistą intuicją przyszłości. Tolerowałem więc wszystkie jego dziwactwa obstawiając, że kiedyś jego efekciarstwo przyniesie nam ważne nowości. Niestety – dziś muszę to powiedzieć w formie ultymatywnej – rację mieli ci, którzy twierdzili, że jest tylko błaznem. Co więcej, błaznem na czele błazeńskiej partii.
Na swój sposób przypomina Andrzeja Leppera, który traktował Samoobronę jak prywatny folwark robiąc ze swoich kolegów (i koleżanek) posłów - kretynów. Poubierani w dziwaczne krawaty gonili za swoim obciachowym przywódcą z poczuciem ukrywanej żenady. Palikot jest jak Lepper; akcja z protestem wobec radarów jest klasyczną leperiadą. Skoro przywódca każe kolegom posłom wkładać brzydkie - na dodatek - maski i z premedytacją łamać przepisy drogowe to kompletnie się nie liczy ani z ich opiniami, ani statusem posła. Uśmiechnięci pozują do kamer TVN-u, ale w głębi ducha czują ten sam obciach, co koledzy Leppera.
Oczywiście Przywódca powie do kamer, że do niczego nie zmusza, a i oni potwierdzą, że ta błazenada, to ich wolny wybór. Wolny? Wolny panie przewodniczący? Czy na pewno? Robienie z siebie idioty na własne konto jeszcze przejdzie, ale zidiocenie parlamentarne i grupowe, to już gruba przesada. Poza przywykłymi do klaskania najbliższymi doradcami nikt tego nie kupi. Nawet, a może tym bardziej, jeśli za durnym zachowaniem kryje się jakaś słuszna idea.
Błazeństwo indywidualne pasuje, a może i śmieszyć. Błazeństwo grupowe śmieszne po prostu nie jest. Jest dziwactwem. Niczym więcej. I to za pieniądze i na konto podatnika. A polityka dziwactw nie znosi. Z dziwactwami się tylko przegrywa. Czy Janusz Palikot to kiedyś zrozumie?