Gdyby obaj panowie na serio bronili prawa do swojej prywatności, nie zaprosiliby na swój ślub reporterów. Wtedy jednak rozgłos im nie przeszkadzał. Zresztą zazwyczaj organizacje gejowskie nagłaśniają tego typu uroczystości na potęgę, traktując je jako dowód postępu i nowoczesności. Gdy jednak migawki z ich ślubu wykorzystano inaczej, niż oni sami by sobie życzyli, homoseksualna para z Nowego Jorku szybko wykreowała się na ofiary medialnego linczu.
Dziś obrońcy Faya i Moultona nie mogą się zdecydować, czy bronią ludzi unikających rozgłosu, czy też prezentują panów, którzy z przyjemnością przyjmują zaproszenia na polskie tournée obejmujące konferencje prasowe, spotkania z organizacjami gejowskimi, telewizyjny talkshow czy wreszcie żądanie audiencji u prezydenta Polski.
Wraz z ich wizytą do naszego kraju wkroczył spór o legalizację homozwiązków. To zresztą nic nowego. W wielu krajach na Zachodzie najpierw spór ten był wygrywany w mediach, a dopiero potem zmiany w mentalności zbiorowej skłaniały polityków do sankcjonowania ich w prawie.
Trzeba też pamiętać, że spór ten sytuuje się na pograniczu polityki i medialnego show – dlatego nowojorską parę zaprasza TVN, a jednocześnie politycznego wsparcia udziela jej SLD. Dziś obóz lewicowoliberalny przekonuje, że nie ma żadnego związku między Kartą praw podstawowych a legalizacją w Polsce małżeństw osób tej samej płci. Gdy zaś takie obawy wyrażają politycy prawicy, wtedy piętnuje się ich za wywoływanie nierealnych lęków.
Co się jednak stanie, jeśli za jakiś czas Karta zostanie przyjęta, a organizacje gejowskie do europejskich trybunałów zaczną skarżyć zakaz zawierania przez homoseksualistów małżeństw? A co się stanie, jeśli trybunały będą przychylać się do ich żądań?