Ale dla wyborców ważniejsze jest, co będzie dalej. Czy dobro pogrążonego w kryzysie kraju przeważy nad partyjnym interesem i osobistymi animozjami?
Oto dzisiejsze Włochy: wzrost gospodarczy 0,3 proc., 40 proc. gospodarki w szarej strefie, oszustwa podatkowe – 100 mld euro rocznie, podatki do wysokości 47 proc. Dług publiczny – 105 proc. PKB. 4,5 mln młodych, przeważnie wykwalifikowanych ludzi na nędznych kontraktach bije głową w szklany sufit nepotyzmu.
Z banków znikają oszczędności, a konsumpcja maleje.
Przeciętny Włoch zarabia mniej od Hiszpana i Greka. Koszty polityki są najwyższe w całej Europie, bo permanentnym kryzysem zarządza od 14 lat ta sama wyalienowana i skorumpowana polityczna kasta, która zgadza się tylko w sprawie wysokości swoich bajońskich pensji. Najpotężniejszym włoskim przedsiębiorstwem jest mafia. Jej obroty szacuje się na 7 proc. PKB, czyli dwa razy więcej niż całego włoskiego sektora rolniczego.Jeśli państwo włoskie ma wyjść z kryzysu, musi przejść bolesny remont generalny.
Mimo większości w obu izbach parlamentu Berlusconi nie jest w stanie przeprowadzić najważniejszych zmian sam. Nadchodzi egzamin z politycznej dojrzałości i umiejętności współpracy dla Berlusconiego i Veltroniego. Pokonany już przyrzekł współpracę. Obaj reprezentują potężną siłę ponad 80 proc. głosów w parlamencie. Wygrał Berlusconi, ale Veltroni nie przegrał, bo stworzył w miarę jednolitą umiarkowaną i sensowną partię lewicową, jakiej Italia jeszcze nie miała, i zdobył aż 37,5 proc. głosów. Wygrały też Włochy, bo z wyborów wyłoniły się dwa silne, wyraziste politycznie bloki, a niespodziewanie znikła lewicowa ekstrema, co może wreszcie doprowadzić do solidnego, dwupartyjnego systemu politycznego.