Używając frazy Talleyranda: to gorzej niż zbrodnia, to błąd. W ostatnią środę – podejmując decyzję o rozpoczęciu bojkotu TVN i TVN 24 – ten błąd popełniło Prawo i Sprawiedliwość. I to popełniło go powtórnie, bo przecież w lutym partia Jarosława Kaczyńskiego obwieściła początek bojkotu Superstacji, która od tamtej pory z lubością informuje widzów, któryż to właśnie mija dzień bojkotowania jej przez PiS i o ile w tym czasie wzrosła jej oglądalność.

Ogłaszając bojkot TVN24 i TVN, politycy Prawa i Sprawiedliwości nie zrobili oczywiście niczego nowego. Przeciwnie, podążyli już nawet nie tyle wąską ścieżką, co całkiem szeroką drogą wydeptaną wcześniej nie tylko przez samych siebie, ale też przez zastępy polityków z innych ugrupowań. Podążyli tą samą drogą, którą od dawna maszeruje na przykład Donald Tusk. Premier Polski nie ogłosił co prawda publicznie bojkotu "Rzeczpospolitej", ale od grubo ponad pół roku nie udziela nam wywiadów.

Tak czy owak, jeśli partia Kaczyńskiego będzie nadal postępowała w tej sprawie z taką żelazną konsekwencją i wkrótce ogłosi bojkot stacji Polsat News oraz Polsat, a później – po ewentualnym przejęciu telewizji publicznej przez koalicję PO – PSL – również (hurtem) bojkot TVP 1, TVP 2 i TVP Info, obawiam się, że aby zobaczyć i posłuchać liderów PiS, trzeba będzie jeździć do Warszawy albo liczyć na to, że któregoś dnia zawitają do miejscowości, w której się mieszka, na spotkanie z wyborcami. Pod warunkiem, że ci wyborcy zechcą na nich zaczekać i nie odpłyną wcześniej do politycznej konkurencji, która ma dość rozsądku, aby nie stronić od mediów.

Albowiem, jak rozumiem, teletransmisje internetowe w wypadku polityków Prawa i Sprawiedliwości też nie wchodzą w rachubę.