Światowy kryzys wydawał się idealną pożywką dla wszelkiej maści interwencjonistów. Wyborcy chętniej nastawiają ucha na piękne obietnice, które lewicowcom zazwyczaj łatwiej przychodzą. Kiedy zarobki spadają, a w oczy zagląda groźba utraty pracy, ludzie chętnie zwracają się do tych, którzy obiecują proste rozwiązania. Tym razem tak się nie dzieje. Media w kółko trąbią o najstraszniejszym kryzysie od kilkudziesięciu lat, a wyborcy głosują na ugrupowania centroprawicowe, które proponują rozwiązania trudniejsze, choć zapewne bardziej racjonalne.
Dlaczego? Albo Europejczycy ponownie nabrali zaufania do tradycyjnych, sprawdzonych rozwiązań gospodarczych, albo w rzeczywistości kryzys ich jeszcze nie dotknął. Czytają o nim w gazetach, ale nie odczu- wają drastycznie w swoich portfelach.
Niewątpliwie kryzys przeżywa za to europejska lewica. Brakuje charyzmatycznego Tony'ego Blaira, a Gordon Brown nie jest nawet cieniem swego poprzednika. Gerhard Schröder odszedł dawno i w niesławie. Lewica nie ma dziś ani wyrazistych przywódców, ani świeżych idei, ani błyskotliwych pomysłów. Główne role w Europie odgrywają liderzy umiarkowanej prawicy: Nicolas Sarkozy i Angela Merkel.
Co z tego wynika? Może to, że Europa ma jeszcze szanse na znalezienie rozsądnego modelu funkcjonowania zarówno w sferze gospodarki, jak i polityki (gospodarka, jak wiadomo, źle znosi rewolucyjne pomysły).
Być może także eurosceptyczny zimny prysznic, jaki w niektórych krajach wyborcy sprawili politycznemu establishmentowi, spowoduje otrzeźwienie.