Najważniejsza chyba dla Rorty'ego ironiczna (literacka) postawa pozwala na wzięcie w nawias własnych prawd i uniemożliwienie im zakrzepnięcia w dogmat. Wydana właśnie w Polsce książka Rorty'ego "Filozofia jako polityka kulturalna" najpełniej w jego twórczości rozwija te idee.
Wywiad z Rortym robiłem dziesięć lat temu. Okazało się, że jego gabinet znajduje się na Wydziale Literatury. Na moje pytanie: czy oznacza to, że wyciągnął już ostateczne wnioski ze swoich poglądów i uznał, iż robi literaturę po prostu, i to literaturę właśnie wykładał będzie studentom – obruszył się.
Wyjaśnił poirytowany, że to tylko przejściowa sytuacja związana z jego przeprowadzką na Uniwersytet Stanforda. Niedługo wszystko wróci do normy, a on dostanie gabinet na Wydziale Filozofii, czyli tam, gdzie jest jego miejsce.
Nie przytaczam tej anegdoty, aby raz jeszcze zilustrować tezę, którą skwitować można formułą Schopenhauera, że drogowskazy nie chodzą w kierunku, który wskazują. Rorty potwierdził inną prawdę: dogmatyczni ironiści pozbawieni są autoironii. Fundamentalna (nihilistyczna) ironia narażona jest na ten sam co sceptycyzm paradoks: podważa samą siebie. Rorty używa słów "postęp", "przyzwoite społeczeństwo", a demokracja i tolerancja są przez niego jednoznacznie pozytywnie wartościowane. Nie poddaje ich próbie ironii.
Można uznać, że w głębi duszy Rorty uważał się za ostatniego filozofa. Uzasadnił, dlaczego filozofię ma zastąpić literatura, a tym samym wyczerpał filozofię. Następcy zostali przez niego skazani na literaturę.