Rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) po zbadaniu wszelkich okoliczności nie miał za wiele do dodania do tez stawianych od paru tygodni przez rosyjskie gazety. Właściwie z jednym wyjątkiem – przyznano, że dowódca Tu-154 znał rosyjski. Jako winnych katastrofy rosyjscy eksperci – prócz mgły – wskazali wyłącznie stronę polską: słabe wyszkolenie pilotów, słabe zgranie załogi, ignorowanie rosyjskich ostrzeżeń o pogodzie. Przy okazji Rosjanie poradzili Polakom, co powinni zmienić w procedurach i szkoleniu.
Nie ma wątpliwości, że zmiany są potrzebne i że polska strona nie była bez winy. "Rzeczpospolita" wiele razy pisała choćby o niedociągnięciach w treningu polskich pilotów wojskowych. Po środowej konferencji należy jednak zadać kilka poważnych pytań.
Czy rzeczywiście odpowiedzialność za katastrofę ponosi tylko i wyłącznie polska strona? Dlaczego Rosjanie tak mocno sugerują naciski na pilotów? A skoro takie sugestie się pojawiają, to dlaczego wciąż nie dowiadujemy się, co wynika z rozmów w kokpicie? Jak to możliwe, że przedstawiciel Polski w MAK Edmund Klich nie jest w stanie odnieść się do tej tezy? Dlaczego zna tylko fragment zapisu rozmów w kabinie?
Nadal należy pytać o wątpliwości dotyczące czarnych skrzynek. Czy do Polski w końcu przyjadą rejestratory lotu czy tylko kopie zapisów nagrań? Dlaczego Rosjanie wciąż mówią o przekazaniu kopii? Kiedy to nastąpi?
Miesiąc temu polski prokurator generalny zapowiadał, że zapisy trafią do Polski w ciągu dwóch tygodni. Nie przyjechały do dziś. Na czym polega problem?