Nie tracić miary rzeczy

Symbol krzyża ma w polskiej tradycji znaczenie szczególne. I nie tylko religijne. Odwoływano się do niego, ilekroć zagrożone były istnienie i ciągłość narodu. Tak było w czasach zaborów, podczas okupacji, w okresie komunizmu.

Publikacja: 12.07.2010 21:53

Obrona krzyży w szkołach w czasach Bismarcka, obrona krzyża w Nowej Hucie, na miejscu, gdzie władze nie chciały dopuścić do budowy kościoła, obrona krzyża w Dolince Katyńskiej na warszawskich Powązkach wywożonego przez nieznanych sprawców – to widomy znak ciągłości i siły polskiej pamięci. Czy to się komuś podoba, czy nie, nad Wisłą obrona krzyża była tym samym co obrona wolności i godności narodowej.

Krzyż towarzyszył Polakom we wszystkich najtrudniejszych momentach. Nic dziwnego zatem, że po 10 kwietnia został umieszczony przez harcerzy przed Pałacem Prezydenckim. Dla setek tysięcy żałobników stał się znakiem smutku, szacunku, bólu, cierpienia, które dotknęły Polski wskutek tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego i pozostałych 95 osób. Cóż bardziej naturalnego? I cóż lepiej pokazującego, że mimo mijających wieków polski charakter nie ulega zmianie?

A mimo to nie uważam, żeby pozostawienie krzyża w obecnym miejscu było dobrym pomysłem. Czas żałoby się skończył i krzyż, który tak dobrze ją wyrażał, powinien zostać przeniesiony. Zamiast niego można umieścić przed pałacem tablicę, która będzie upamiętniała wszystko to, co stało się w Polsce po 10 kwietnia. Propozycję tę zgłosili niektórzy politycy PO i wydaje się ona rozsądna.

Dlaczego? Nie, nie dlatego, że krzyż ma znaczenie religijne, a państwo jest świeckie. To zły argument. Liczy się co innego. Zwolennicy zachowania krzyża twierdzą, że upamiętnia on nie tylko tragiczną śmierć ofiar katastrofy, ale też niezwykły sposób jej uczczenia. Przypomina o solidarności tysięcy ludzi, którzy postanowili oddać Lechowi Kaczyńskiemu hołd. To prawda, tyle że niecała. Bo w tym samym stopniu, w jakim jest symbolem pamięci, jest też, a przynajmniej może się łatwo stać, symbolem politycznym. Znakiem rozpoznawczym dla ludzi, którzy są zwolennikami legendy Lecha Kaczyńskiego. Którzy porównują tragedię smoleńską z Katyniem i uważają, że ofiary katastrofy były poległymi.

Ale w jakiej bitwie poległ Lech Kaczyński? Czy naprawdę wolno jednym tchem wymieniać przypadkową tragedię – katastrofę pod Smoleńskiem – ze świadomą ofiarą z życia, co stało się udziałem oficerów zamordowanych w Katyniu? Nie wolno. To zatracenie miary rzeczy. Obrona krzyża miała sens wtedy, kiedy zagrożona była sama tożsamość narodowej wspólnoty. Nie ma powodu, żeby dziś w demokratycznej walce miał się on stać narzędziem jednej partii. Żeby był bardziej znakiem PiS niż PO. Obecny prezydent ma przeto – mniemam – prawo domagać się przeniesienia krzyża poza pałacowy dziedziniec.

Jeszcze jedno. Obrona krzyża zamyka ponownie partię Jarosława Kaczyńskiego w zaułku, z którego wydostała się w trakcie kampanii prezydenckiej. Przypomina o dawnym wizerunku Prawa i Sprawiedliwości jako ugrupowania nierozumiejącego współczesności, o ciasnych horyzontach, blisko związanego z Radiem Maryja. Wszystko to skutecznie odpycha umiarkowanych wyborców z centrum, których głosy Kaczyński zdobył.

Można wprawdzie powiedzieć, że gotowość do obrony krzyża jest reakcją na brutalne wypowiedzi Janusza Palikota i niektórych innych sympatyków PO. Wszakże to niczego nie usprawiedliwia. Być może Palikotowi tylko o to chodzi. Być może taki jest jego scenariusz. Być może stąd ciągłe prowokacje, ciągłe drażnienie i obrażanie pamięci zmarłych. Palikot chce zbudować fałszywy podział: z jednej strony niedojrzali wyznawcy mitu Lecha Kaczyńskiego, z drugiej ludzie światli i odważni. Palikot próbuje napędzić stracha inteligencji przed rzekomo szerzącym się kultem ofiar katastrofy. Robi to skutecznie, metodycznie, z zimną krwią. Co bardziej naiwni artyści dają się zresztą na to nabrać. Ale dlaczego jego scenariusz miałaby realizować opozycja? Dalibóg, nie pojmuję. Dlatego byłoby też dobrze, sądzę, gdyby z sejmowej sali zniknęły zdjęcia zmarłych tragicznie posłów PiS. To najlepszy sposób, by unieważnić zarzut, że chce się wykorzystywać śmierć ofiar do politycznej gry.

Zupełnie inną sprawą jest natomiast domaganie się wyjaśnienia przyczyn tragedii. To naturalne, że opozycja ma do tego prawo. Ba, to jej podstawowy obowiązek. Nieudolnie prowadzone przesłuchania, opieszałość, brak odpowiedzi na kluczowe pytania, niechęć do zajęcia stanowczej postawy w rozmowach z Rosjanami, uniki, wszystko to aż nadto obciąża odpowiedzialnych za śledztwo. Tyle że w żadnym razie owe słabości nie powinny stać się budulcem mitu o rzekomo poległym prezydencie. Zamiast obrony krzyża przed pałacem, zamiast apoteozy ofiar tragedii w Sejmie trzeba chłodnego i racjonalnego pokazywania błędów państwa i jego władz. Tylko tak służy się interesowi publicznemu.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/lisicki/2010/07/12/nie-tracic-miary-rzeczy/]Skomentuj ten tekst[/link][/ramka]

Komentarze
Estera Flieger: Po spotkaniu Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem politycy KO nie wytrzymali ciśnienia
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Donald Tusk w orędziu mówi językiem PiS. Ale oferuje coś jeszcze
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Nie wykręcajcie nam rąk patriotyzmem, czyli wojna pod flagą biało-czerwoną
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Grzegorz Braun testuje siłę państwa. Czy może więcej i pozostanie bezkarny?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Komentarze
Kazimierz Groblewski: Ktoś powinien mocniej zareagować na antysemityzm Grzegorza Brauna
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne