Pozytywne jest przede wszystkim to, że w tej spiskowej teorii Polska występuje z Niemcami, które wcześniej nie były przez nikogo podejrzewane o wspieranie w tym regionie jakichkolwiek inicjatyw politycznych, które by się nie podobały Moskwie. A obalenie Łukaszenki przez jakichś prozachodnich (bo z tamtej strony finansowanych) spiskowców Kremlowi by się bardzo nie podobało.
W sumie pozytywne jest i to, że Łukaszence potrzebne są jakieś teorie spiskowe. To potwierdzenie, że nie czuje zdecydowanego poparcia we własnym narodzie. Czyli że przeraziły go prawdziwe wyniki wyborów 19 grudnia. I dlatego zdecydował się na tak silne uderzenie w opozycję, od bicia i uprowadzania kontrkandydatów po grożenie opozycjonistom karą kilkunastu lat więzienia.
Dopiero teraz się dowiedzieliśmy, że główny rywal Łukaszenki Uładzimir Nieklajeu był na pasku Berlina i Warszawy, bo przed wyborami był przedstawiany jako człowiek Moskwy. Jeszcze jako kandydat prorosyjski był bity przez białoruskie KGB.
Można to wszystko zignorować, ale trzeba pamiętać o losie białoruskiej opozycji. Publikacja w "Sowietskiej Biełorussii" oznacza, że reżim w Mińsku może się szykować do jeszcze ostrzejszego uderzenia w opozycjonistów. A udział w zamachu stanu za pieniądze obcego państwa – to już oskarżenie szalenie poważne, zwłaszcza w kraju, w którym jest wykonywana kara śmierci.
Dlatego trzeba wyraźnie powiedzieć, że Polska ani żaden inny kraj UE nie organizuje zamachów stanu na Białorusi. Nie ma kandydata, którego chce osadzić w pałacu prezydenckim w Mińsku. Nikogo nie przywiezie na czołgu ani nie da miliardów euro na kampanię wyborczą.