Jest takich coraz więcej, np. nasz bramkarski as Wojciech Szczęsny powiedział, że dopiero teraz równamy do świata. Ale jego kolega z ataku Robert Lewandowski żałuje, że nie będzie mógł po zdobyciu bramki całować orła, jak przed laty robili to Włodzimierz Lubański, Zbigniew Boniek i jeszcze niedawno Kuba Błaszczykowski.
Reakcja kibiców na nowe koszulki była znamienna. Zdecydowana większość broni orła. To co nie przeszkadzało sympatykom siatkówki (reprezentacja Polski, sądząc po koszulkach, od dawna jest drużyną firmy Plus), razi ludzi oczekujących na przyszłoroczne Euro jak na swoje święto. Jest to kolejny dowód, że wszystkie sporty są ważne, ale futbol pozostaje najważniejszy, tylko narodowa drużyna piłkarska traktowana bywa wciąż jak husaria ruszająca do boju w naszym imieniu.
Piłka nożna w ostatnim czasie bardzo się zmieniła. Chelsea Londyn to kosmopolityczny kaprys rosyjskiego miliardera, Inter Mediolan wygrywa finał Ligi Mistrzów bez Włochów w składzie, mistrz Polski Wisła Kraków to często jeden Polak na boisku. W tej sytuacji wydawało się, że sposób identyfikacji kibiców z drużyną, także narodową, może się zmienić, ale u nas nic takiego się nie stało, czego dowodzi przywiązanie do orła.
Kibice już pogodzili się z myślą, że połowa polskiej reprezentacji słabo mówi po polsku, ale bronią godła. Trudno im zarzucić brak pragmatyzmu. Istotnym powodem nieakceptacji nowych strojów może być świadomość, że to pomysł PZPN, a ten skrót życzliwemu piłkarskiej centrali Polakowi kojarzy się z bezmyślnością, a przeciętnemu z głupotą.
Sygnał wysyłany do władców naszej piłki jest więc jasny: orzeł powinien wrócić, a oni odejść.