Krytycy argumentują, że interwencja nie służy interesom Polski i powinniśmy się wycofać spod Hindukuszu. Racja. Wojna jednak nie zawsze jest odpowiedzią na zagrożenie lub obroną interesów, bywa też pożyteczna sama w sobie. Nieużywany miecz rdzewieje. W armii, jak w biznesie, bezczynność to regres, wojna zaś oznacza kreatywność.
Cześć poległym. Zginęli, byśmy sami nie musieli się narażać. Po tragedii w Ghazni zasadne jest pytanie, za co ci żołnierze zginęli. Wypada wspomnieć o ojczyźnie, obronie demokracji, niesieniu pomocy – takimi gusłami politycy zaczarowują żałobę. Brutalna odpowiedź brzmi jednak: polegli, bo byli wojownikami, którzy za pieniądze (nie najgorsze) zdecydowali się zabijać innych i sami narażać się na śmierć. Oddali się do dyspozycji państwu, które może rozporządzać ich sumieniem i życiem.
Polska zbudowała armię zawodową, władze nie mają nawet prawnego obowiązku pytać żołnierzy o zgodę na wysłanie do walki, mogą to uczynić bez niej. Nawet gdyby celem było wyłącznie przetrenowanie armii w warunkach bojowych. Istotą zawodu żołnierza jest niszczenie przeciwnika wskazanego przez polityków, w społeczeństwach demokratycznych to nie on podejmuje decyzję.
1
Polska interwencja pod Hindukuszem rozkręciła się w ramach ustaleń szczytu NATO w Rydze w 2006 r., gdy sojusz postanowił przejąć odpowiedzialność za terytorium całego Afganistanu. Nie było wówczas sporu wokół tej decyzji. Prezydent Lech Kaczyński, który przewodził polskiej delegacji w stolicy Łotwy, nie spotkał się z poważniejszą opozycją. Główne siły polityczne zgadzały się, że ekspedycja to wypełnienie naszych zobowiązań wobec sojuszu. Tymczasem traktat waszyngtoński nie nakazywał nam tego. Nie wypełnialiśmy żadnych zobowiązań, dopiero w Rydze je podjęliśmy. Liczyliśmy na to, że jeśli będziemy lojalni wobec paktu, jego pozostali członkowie będą lojalni wobec nas, gdy nadejdzie czas próby.