Reklama
Rozwiń
Reklama

Krótko o pożytkach z wojny

Niedawna śmierć polskich żołnierzy w Ghazni rozbudziła przygasłą debatę nad sensem naszej obecności w Afganistanie.

Publikacja: 23.12.2011 19:00

Krytycy argumentują, że interwencja nie służy interesom Polski i powinniśmy się wycofać spod Hindukuszu. Racja. Wojna jednak nie zawsze jest odpowiedzią na zagrożenie lub obroną interesów, bywa też pożyteczna sama w sobie. Nieużywany miecz rdzewieje. W armii, jak w biznesie, bezczynność to regres, wojna zaś oznacza kreatywność.

Cześć poległym. Zginęli, byśmy sami nie musieli się narażać. Po tragedii w Ghazni zasadne jest pytanie, za co ci żołnierze zginęli. Wypada wspomnieć o ojczyźnie, obronie demokracji, niesieniu pomocy – takimi gusłami politycy zaczarowują żałobę. Brutalna odpowiedź brzmi jednak: polegli, bo byli wojownikami, którzy za pieniądze (nie najgorsze) zdecydowali się zabijać innych i sami narażać się na śmierć. Oddali się do dyspozycji państwu, które może rozporządzać ich sumieniem i życiem.

 

Polska zbudowała armię zawodową, władze nie mają nawet prawnego obowiązku pytać żołnierzy o zgodę na wysłanie do walki, mogą to uczynić bez niej. Nawet gdyby celem było wyłącznie przetrenowanie armii w warunkach bojowych. Istotą zawodu żołnierza jest niszczenie przeciwnika wskazanego przez polityków, w społeczeństwach demokratycznych to nie on podejmuje decyzję.

1

Polska interwencja pod Hindukuszem rozkręciła się w ramach ustaleń szczytu NATO w Rydze w 2006 r., gdy sojusz postanowił przejąć odpowiedzialność za terytorium całego Afganistanu. Nie było wówczas sporu wokół tej decyzji. Prezydent Lech Kaczyński, który przewodził polskiej delegacji w stolicy Łotwy, nie spotkał się z poważniejszą opozycją. Główne siły polityczne zgadzały się, że ekspedycja to wypełnienie naszych zobowiązań wobec sojuszu. Tymczasem traktat waszyngtoński nie nakazywał nam tego. Nie wypełnialiśmy żadnych zobowiązań, dopiero w Rydze je podjęliśmy. Liczyliśmy na to, że jeśli będziemy lojalni wobec paktu, jego pozostali członkowie będą lojalni wobec nas, gdy nadejdzie czas próby.

Reklama
Reklama

Takie myślenie ma poważne luki, odnosi się bardziej do przeszłości niż teraźniejszości paktu. Siła artykułu 5 traktatu nakazującego wszystkich członkom NATO wsparcie ich napadniętego druha osłabła. Pomimo przyjęcia przez sojusz planów ewentualnościowych na wypadek ataku na Polskę, może się okazać, że nie otrzymamy efektywnej pomocy. We Francji, Belgii, Holandii, a i w Niemczech gotowość „umierania za Gdańsk" w ramach zobowiązań sojuszniczych jest bliska zera, i to nie tylko w szerokich kręgach społecznych – co zrozumiałe – ale i w elitach władzy.

2

Nie oznacza to jednak, że ekspedycja afgańska nie ma sensu. Pomińmy rzekomą miłość do narodu afgańskiego i pragnienie zapewnienia mu demokracji – nigdy nie kierowaliśmy się takimi motywami.

Kiedy tam, na miejscu, obserwuje się szybkość reakcji polskiej artylerii – moździerzy czy armatohaubic Dana – na ostrzał rebeliancki, kiedy na ekranach w tzw. Toku, czyli centrum dowodzenia baz, widać, jak oficerowie dyżurni komenderują patrolami z użyciem najnowocześniejszych komputerów i systemu geolokalizacji, jak zgrane są nasze pododdziały, jak bez kompleksów współpracują na poziomie taktycznym z Amerykanami, widać, że to już nie dawne, siermiężne wojsko, ale sprawna machina wojenna.

Żadne ćwiczenia, symulacje czy gry sztabowe nie zastąpią wąchania prochu, emocji pola walki. Nie oddadzą chwili, gdy młody porucznik musi błyskawicznie wydawać pod ogniem rozkazy, od których zależy życie jego podwładnych. Taką szkołę daje tylko wojna. Przez Afganistan, a wcześniej Irak, przewinęły się tysiące polskich żołnierzy, setki dowódców. Ich doświadczenie bojowe czy choćby logistyczne owocuje, choć trzeba pamiętać, że nie zawsze przyda się do obrony Polski. To w końcu kampania antypartyzancka, a nie batalia na europejskich nizinach.

Nie stać nas, by polska armia gniła w koszarach. Kiedy nadejdzie czas próby,

NATO może nam nie pomóc. Wtedy pozostanie tylko ona. Każdy żołnierz zabity w Afganistanie to wysoka cena, nikt nie odważy się powiedzieć, że warta zapłacenia za przećwiczenie wojska. Ale zardzewiała armia teoretyków to niewielka wartość. Żołnierze są po to, by walczyć – zabijać i ginąć.

Krytycy argumentują, że interwencja nie służy interesom Polski i powinniśmy się wycofać spod Hindukuszu. Racja. Wojna jednak nie zawsze jest odpowiedzią na zagrożenie lub obroną interesów, bywa też pożyteczna sama w sobie. Nieużywany miecz rdzewieje. W armii, jak w biznesie, bezczynność to regres, wojna zaś oznacza kreatywność.

Cześć poległym. Zginęli, byśmy sami nie musieli się narażać. Po tragedii w Ghazni zasadne jest pytanie, za co ci żołnierze zginęli. Wypada wspomnieć o ojczyźnie, obronie demokracji, niesieniu pomocy – takimi gusłami politycy zaczarowują żałobę. Brutalna odpowiedź brzmi jednak: polegli, bo byli wojownikami, którzy za pieniądze (nie najgorsze) zdecydowali się zabijać innych i sami narażać się na śmierć. Oddali się do dyspozycji państwu, które może rozporządzać ich sumieniem i życiem.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Reklama
Komentarze
Bogusław Chrabota: Czy Zbigniew Ziobro będzie w Budapeszcie bezpieczny
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Niedoszłe męczeństwo Zbigniewa Ziobry. Budapeszt znów zaszkodzi PiS
Komentarze
Estera Flieger: Jak polubić 11 listopada. Wylogować się do świętowania
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Zbigniew Ziobro bez odznaki szeryfa nie okazał się kowbojem
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Działka pod CPK odkupiona przez państwo. Teraz tylko PiS ma problem z tą aferą
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama