Po raz kolejny okazało się, że reforma reformy edukacji przyniesie fatalne skutki. Fatalne dla dzieci i dla rodziców, ponieważ nieprecyzyjny przepis, który opisujemy dziś w "Rzeczpospolitej", sprawia, że sześciolatki zmarnują rok nauki. Te, które w trakcie najbliższych dwóch lat będą kończyć zerówkę, na rok wypadną z systemu edukacyjnego. Co gorsza niekiedy będą musiały ten rok spędzić w domu. Rodzice tracą na tym podwójnie. Nie dość, że mogą mieć kłopot, co począć z takimi maluchami, to jeszcze będzie im bardzo trudno cokolwiek zaplanować w edukacji swych dzieci. Dlaczego? Ponieważ w roku, gdy wysłali pięciolatka do zerówki, zmienia się ustawa. A dlaczego się zmienia? Bo rząd o kolejne dwa lata odłożył reformę edukacji.
Obniżenie wieku szkolnego miało być wielkim osiągnięciem cywilizacyjnym rządu Platformy Obywatelskiej. Okazało się jednak, że jest to doskonały przykład słabości państwa i złej jakości stanowionego prawa. A także tryumfem cywilizacji – ale nie tej zachodniej, do której dążymy – ale wschodniej, z jej bylejakością, od której od tylu lat staramy się uciec.
Przypomnijmy, reforma edukacyjna miała wejść w życie w 2009 r. Tymczasem zamiast szumnie zapowiadanego modernizacyjnego skoku, rząd Donalda Tuska zafundował sześciu rocznikom sześciolatków i ich rodzicom stan permanentnej niepewności. Rodzice od dawna alarmowali, że polska szkoła nie jest gotowa na przyjęcie sześciolatków. Dziś okazuje się, że do tej reformy nie jest przygotowana nie tylko szkoła, ale też rząd i państwo. Bo to rząd i państwo nie potrafią przygotować ustawy odsuwającej reformę tak, by nie wywołać jeszcze większego chaosu.