Nie będzie - do czego przyzwyczaiły nas dotychczasowe protesty - postulatów socjalnych, związkowych, twardej obrony własnych przywilejów. Reprezentanci wszystkich samorządów - od najmniejszych miejscowości po największe miasta - upomną się o zmiany fundamentalne. Powiedzą „dość” polityce prowadzonej wobec nich przez ostatnie lata. W skrócie można ją nazwać tak: władza centralna jest dobra i rozdaje przywileje, a o ich sfinansowanie niech się martwią lokalni włodarze.

Ofensywa samorządów dotyczy na razie dwóch podstawowych dla nich kwestii: elastyczności w zarządzaniu edukacją i odpisem od PIT na sfinansowanie nałożonych na nich zadań. Gminy dość mają m.in. Karty nauczyciela, która każe im płacić pedagogom według ustalanych w Warszawie stawek, awansować ich według wymyślonych na ul. Wiejskiej standardów czy finansować trzy lata urlopu na ratowanie zdrowia. Do tej pory jakoś to znosiły, ale tym razem, postawione pod ścianą, powiedzą donośne i stanowcze „nie”.

Sprawa ta nie dotyczy wyłącznie „walki o swoje”. Rozłożenie jej na czynniki pierwsze każe postawić podstawowe pytania o sposób zarządzania państwem. Jeśli zdecydowaliśmy się przeszło 20 lat temu wzmacniać Polskę lokalną, to dlaczego wciąż Warszawa uzurpuje sobie prawo do bezwzględnej kontroli zadań powierzonym gminom? Czy to brak zaufania, czy może chęć zachowania kontroli, by zyskiwać na tym wyborcze punkty?

Drugą kwestią jest odpowiedź na pytanie, kto wie lepiej - stolica czy prowincja. W zdecydowanej większości to lokalne społeczności trafniej diagnozują swoje bolączki i potrafią im przeciwdziałać. Trzeba tylko przywrócić im wolność samostanowienia.

Ta sprawa dojrzała do zmian. Nie ma już czasu na debatowanie, powoływanie kolejnych zespołów, pisanie tomów ekspertyz czy różnokolorowych ksiąg. Gminy borykają się z coraz większymi problemami finansowymi. Dalsze duszenie ich doprowadzi do tragedii Polski lokalnej.