Jest oczywiście faktem, że w zeszłorocznym marszu uczestniczyły, oprócz zasadniczej zachowującej się spokojnie masy demonstrantów, również grupy nastawione na zadymę, na walkę z policją. Siły porządkowe muszą brać pod uwagę możliwość powtórzenia się tej sytuacji. A to oznacza nie tylko gotowość do działań samego 11 listopada, ale też zdobywanie wiedzy o zamiarach np. skłonnych do agresji środowisk kibicowskich i szeroko rozumianą prewencję.
A więc policyjne przygotowania nie powinny nikogo bulwersować. Jednak spojrzenie na sprawę w szerszym kontekście nie skłania do obdarzenia policji pełnym zaufaniem.
Jest bowiem oczywiste, że w interesie partii rządzącej leży maksymalne skompromitowanie idei Marszu Niepodległości, który w ostatnich latach staje się czymś w rodzaju demonstracji sprzeciwu wobec triumwiratu Platforma – „Gazeta Wyborcza" – TVN. A skompromitować można najefektywniej, kiedy najpierw stworzeniem odpowiedniej atmosfery odstraszy się część potencjalnych uczestników i zmniejszy liczbę manifestantów, a następnie własną agresywnością sprowokuje burdy. Polskiej policji, niestety, zdarzały się ostatnio zachowania wskazujące, iż skłonność do spełniania tego rodzaju zapotrzebowania rządzących nie jest jej obca. Wymieńmy tu choćby sprawę lidera kibiców Legii i antyrządowego aktywisty Piotra Staruchowicza, aresztowanego w sprawie narkotykowej na podstawie, jak wszystko wskazuje, bardzo wątłych przesłanek.
Osobiście na Marsz Niepodległości się nie wybieram. Nie jest mi po drodze z ONR i jego ideowymi sojusznikami. Ale jest to legalny segment polskiej opinii publicznej. Informacje sugerujące, że siły porządkowe mogą dać się użyć do skierowanej przeciw niemu politycznej intrygi, muszą niepokoić. Dlatego jej działania i przed marszem, i w jego trakcie powinni bardzo uważnie śledzić ci wszyscy, którym zależy na tym, aby w naszym kraju swoboda wyrażania poglądów istniała naprawdę, a nie osuwała się w stronę zasady jedynie teoretycznej.