Od kilku lat eksperci i organizacje przedsiębiorców alarmowali, że przyjęcie przez Polskę tego patentu obciąży polskie firmy wymiernymi (i, dodajmy, sporymi) kosztami. A w konsekwencji, poprzez mniejsze wpływy z podatków, ucierpi również budżet państwa.
Eksperci i przedsiębiorcy alarmowali, a rząd... kompletnie się tym nie przejmował. I nie tylko prowadził nasz kraj w stronę przyjęcia jednolitego patentu, ale wręcz aktywnie popychał całą sprawę na forum europejskim. Jednolity patent stał się de facto priorytetem polskiej prezydencji. Powtórzmy, polski rząd lansował i wewnątrz, i na zewnątrz kraju rozwiązanie szkodliwe dla polskiej gospodarki. Na argumenty tych, którzy na ową szkodliwość wskazywali, demonstracyjnie zamykał oczy.
Dlaczego? Chyba dlatego że ekipa Tuska uznała swego czasu, że najlepsza dla niej będzie postawa europrymusa. Że te nieliczne sprawy, w których interes kraju wymusza na rządzących Polską sprzeciw wobec lansowanych w Unii rozwiązań i trendów, trzeba unijnym elitom rekompensować demonstracjami euroentuzjazmu i aktywnym wspieraniem wszystkich innych popularnych w Brukseli rozwiązań.
Poza tym polska prezydencja i osobiście Donald Tusk potrzebowali europejskiego sukcesu. Jednolity patent mógł być przedstawiony jako taki sukces. A że ktoś tam marudzi, że to szkodliwe dla gospodarki...? A co to jest gospodarka w porównaniu z perspektywą kolejnego PR-owskiego zwycięstwa, przekładalnego w kraju na słupki poparcia?
I trzeba było dopiero tego, żeby o złych skutkach jednolitego patentu dla polskiej gospodarki napisała w raporcie międzynarodowa firma audytorska Deloitte, by po stronie polskiego rządu wybuchła panika. I aby zaczęto na gwałt szukać możliwości odkręcenia tego, co przedtem konsekwentnie robiono przez kilka lat. Ale, oczywiście, pod wieloma względami jest już za późno.