Dziś, jeśli firma ma się liczyć na rynku nowych technologii, musi robić coś „w chmurze". To dziś najważniejsze, ale i najbardziej nadużywane określenie związane z rynkiem nowych technologii.
Na pierwszy rzut oka to rozwinięcie tak modnego ostatnio outsourcingu – wszystko, co jest związane z obsługą informatyczną, firma otrzymuje w postaci płatnej usługi. Co to oznacza? Ograniczenie inwestycji w sprzęt, redukcja zatrudnienia i generalnie cięcie kosztów – na takie obietnice stosowania chmury obliczeniowej menedżerom świecą się oczy. Zwłaszcza gdy wszyscy dokoła mówią o konieczności oszczędzania.
Ale z drugiej strony pojawia się opór. Bo trzeba jakoś przekonać szefa do tego, że przechowywanie firmowych dokumentów w chmurze – czyli nie wiadomo gdzie – jest bezpieczniejsze niż na jego własnym laptopie. A także do tego, że aby firma normalnie funkcjonowała, konieczna jest solidna infrastruktura telekomunikacyjna.
O tym że to problem, wie każdy, kto próbował przekonać kogoś do porzucenia nieśmiertelnego Worda i korzystania z bezpłatnych usług sieciowych. Efektem tego psychologicznego oporu jest to, że dziś mniej niż co dziesiąta firma planuje skorzystanie z tak intensywnie reklamowanych rozwiązań.
Czy spowolnienie gospodarcze może nas skłonić do wykorzystywania tej technologii? Średnie oszczędności wynikające z wdrożenia chmury szacuje się na 10–20 proc. kosztów funkcjonowania IT. A opory? Paradoksalnie większość z nas – wielu zapewne nieświadomie – korzysta w jakimś stopniu z chmury. Jeżeli mamy nowoczesny smartfon albo tablet, używanie usług sieciowych, takich jak przechowywanie plików, kontaktów, kalendarzy, zdjęć czy nawet automatyczne tłumaczenie tekstu, odbywa się właśnie w chmurze.