„Nie ma słów, aby wyrazić nasz wstyd z powodu skandali seksualnych z udziałem duchownych. Są one powodem wielkiego zgorszenia i domagają się całkowitego potępienia, a także wyciągnięcia surowych konsekwencji wobec przestępców oraz wobec osób skrywających takie czyny. (...) Przyznajemy, że jako pasterze Kościoła nie uczyniliśmy wszystkiego, aby zapobiec krzywdom"– takie słowa wierni we wszystkich kościołach w Polsce powinni usłyszeć z ambon w najbliższą niedzielę.
Słowa te pochodzą z listu „Wrażliwość i odpowiedzialność", który członkowie Rady Stałej Konferencji Episkopatu Polski przygotowali w reakcji na film braci Sekielskich i burzę, która się po nim rozpętała. O pedofilii w Kościele mówi się dziś niemal wszędzie: w pociągach, na przystankach, w sklepach i na spotkaniach towarzyskich.
W ostatnich latach czytałem wiele listów i stanowisk Episkopatu Polski, ale ten jest bodaj najmocniejszy, a przy tym niezwykle emocjonalny. Wierzę, że jest efektem autentycznej troski, a nie tylko gestem wykonanym, bo tak trzeba. Biskupi otwarcie przyznają się do błędów, posypują głowy popiołem i wreszcie na pierwszym miejscu stawiają kwestię cierpienia ofiar. To jakościowa zmiana. Hierarchowie nie bronią już dobrego imienia instytucji, ale stają po stronie pokrzywdzonych.
Można wprawdzie powiedzieć, że nie było innego wyjścia. Twierdza, w której dotąd chronili się biskupi, runęła i nie ma już czego bronić. Pora zacząć odbudowę. Pytanie tylko, czy trzeba było filmu, by to zrozumieć?
Pozwolę sobie na jeszcze jedno porównanie. Wrzód pękł, ropa się rozlała, rana wymaga oczyszczenia, a pacjent – natychmiastowego leczenia.