Niezależnie od tego, czy dokonali go działacze skrajnej nacjonalistycznej organizacji, czy piłkarscy kibole, czy jedni i drudzy razem – ich działania zasługują na stanowcze potępienie. Sprawcy, jeśli złamali prawo, powinni być ukarani.
Ale skoro nie usprawiedliwiamy w żaden sposób młodych ludzi, którzy zakłócili wykład, to przypomnijmy także, kim jest Zygmunt Bauman. Dokumenty, które przetrwały, poświadczają, że profesor, kreowany dziś na subtelnego intelektualistę, patron nowej lewicy, w czasach powojennych był zaangażowanym stalinistą i to nie tylko jako wysoki urzędnik komunistycznego aparatu propagandy, ale także jako agent Informacji Wojskowej i nagrodzony Krzyżem Walecznych dowódca oddziału Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który „wyróżnił się schwytaniem wielkiej ilości bandytów”.
Warto tu uściślić parę pojęć: KBW była jedną z najbardziej bezwzględnych formacji aparatu bezpieczeństwa, miała na sumieniu zamordowanie 1500 „bandytów” – jak nazwano w czasach PRL żołnierzy wyklętych. Informacja Wojskowa była zaś służbą stworzoną przez Rosjan (i początkowo wyłącznie przez nich obsadzoną) – formalnie kontrwywiadem, faktycznie (jak określił to prof. Paweł Wieczorkiewicz) „UB do kwadratu”.
To prawda: niejeden Zygmunt Bauman był „budowniczym PRL”, w walkę z podziemiem niepodległościowym były zaangażowane tysiące młodych ludzi, którzy z naiwności czy z cynizmu zasilili stalinowski aparat propagandy i przemocy. Część z nich potem choć częściowo odpokutowała swoje winy zaangażowaniem w demokratyczną opozycję.
Z tym że to akurat nie jest przypadek Baumana. Jego świetnie rozwijającą się karierę w PRL przerwały nie polityczne represje, ale antysemickie czystki w 1968 roku. Ale nawet potem nie odciął się od stalinizmu. Do swojej współpracy z KBW i kontrwywiadem przyznał się dopiero wtedy, gdy ujawniono potwierdzające to dokumenty. Co więcej – swoje komunistyczne zaangażowanie uznał za słuszne, porównując je ze współczesną walką z terroryzmem.