Od jakiegoś czasu światowe media donoszą o tym, jak Czeczenia w imponującym stylu podnosi się z ruin wojennych. Moskwa inwestuje w tę swoją republikę autonomiczną na północnym Kaukazie, co widać w Groznym. Czeczeńska stolica lśni, bo w założeniu ma robić wrażenie na turystach. Ale to tylko pozory, o czym kilka miesięcy temu pisaliśmy na łamach „Plusa Minusa".
Kadyrowa, którego organizacje praw człowieka oskarżają o rozmaite zbrodnie, odwiedzali już światowej sławy celebryci, między innymi Jean-Claude Van Damme, Gerard Depardieu i Steven Seagal. Wizyty te miały z pewnością uwiarygodniać czeczeńskiego kacyka jako prawdziwego męża stanu w oczach światowej opinii publicznej. Ale jakoś rozmaite zabiegi nie powstrzymują mieszkańców Czeczenii przed emigracją do zamożnych krajów. Kierunek wydaje się oczywisty – Unia Europejska. A skoro tak, to pierwszym krajem UE, którego granicę trzeba przekroczyć, jest Polska.
Obywatele rosyjscy narodowości czeczeńskiej – bo formalnie rzecz ujmując w ten sposób trzeba o nich mówić – stanowią olbrzymią większość osób próbujących się nielegalnie dostać w roku bieżącym do naszego kraju. Ani w Polsce, ani gdzie indziej – według prawa międzynarodowego – nie mogą oni liczyć na status uchodźców, ponieważ przyznawany jest on tym ludziom, którzy są w swoich krajach prześladowani ze względu na rasę, religię czy przekonania polityczne.
Tymczasem w przypadku Czeczeńców czynnikiem decydującym o emigracji jest po prostu bieda. To za mało, żeby ich przyjąć. W tej sytuacji nie pozostaje im nic innego, jak kombinować. A Kadyrow im raczej nie pomoże. Państwo polskie nie może zaś być dobrym wujkiem, który nic sobie nie robi z prawa międzynarodowego.