Na znak, że pamiętamy o ofiarach stanu wojennego: tych zamordowanych całkiem jawnie, o dziewięciu górnikach z kopalni „Wujek" zastrzelonych przez wojsko, dziesiątkach uczestników pokojowych demonstracji pobitych na śmierć przez ZOMO i o wielu innych, których skrytobójczo zabiła komunistyczna tajna policja, pozorując samobójstwa, utopienia, chuligańskie napaści.

Powinniśmy także pamiętać o tysiącach działaczy „Solidarności", którzy w latach stanu wojennego padli ofiarą represji – o tych, których nocą z 12 na 13 grudnia 1981 wyciągano z domów i zamykano w „internatach", o tych, którzy zaangażowanie w walkę o niepodległą i demokratyczną Polskę przypłacili więzieniem, utratą pracy, przymusową emigracją.

W imię pamięci o tych wszystkich ofiarach warto wciąż przypominać, że sprawcy zbrodni na narodzie polskim, jaką był stan wojenny, wciąż nie zostali ukarani. Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak to ludzie, którzy swoje kariery w czasach PRL zbudowali na lojalności wobec obcego państwa, na pilnowaniu, aby ich własna ojczyzna była wasalem sąsiada. Realizowali oczekiwania towarzyszy ze Związku Sowieckiego, kiedy wyprowadzali polskich żołnierzy na Czechosłowację i robili antysemickie czystki w wojsku w 1968 roku, nadzorowali tłumienie demonstracji robotniczych w 1970 roku i obalali „Solidarność" w 1981.

Dziś są starzy i być może naprawdę schorowani. Jednak po 1989 roku nie stracili ani majątków zgromadzonych w czasach komunizmu, ani wolności. Przez lata grali na nosie nieudolnemu wymiarowi sprawiedliwości, przedstawiając mniej i bardziej kłamliwe powody, które nie pozwalają im stanąć przed sądami. Dzięki nierozsądnym działaniom niektórych dawnych opozycjonistów nie tylko zyskali swego rodzaju nieformalny immunitet, ale też stali się celebrytami, autorytetami niemalże.

Dlatego tak trudno litować się nad chorym satrapą, gdy przed grudniową rocznicą po raz kolejny uciekł do szpitala, aby nie musieć oglądać zza firanek swojej warszawskiej willi nocnej manifestacji wspominającej ofiary stanu wojennego.