Co prawda prezydent nie ujawnia, jak się zachowa w sprawie ustawy o OFE, ale wyraźnie podkreślając kwestię jej konstytucyjności, daje do zrozumienia, że skierowanie tych przepisów do Trybunału Konstytucyjnego wchodzi w grę. I to wchodzi w grę na poważnie!

Bronisław Komorowski mówi, że trwają jeszcze konsultacje. Ma to oznaczać, że decyzja nie zapadła, ale odnoszę wrażenie, że on już ją podjął. Nie chce dezorganizować budżetu, więc prawdopodobnie ustawę podpisze, ale dzięki skierowaniu jej do Trybunału osiągnie kilka ważnych celów. Po pierwsze, publicznie zademonstruje, że rolę strażnika konstytucji traktuje z całą powagą i jest ona dla niego ważniejsza niż lojalność partyjna czy wymogi bieżącej polityki. Po wtóre, da do zrozumienia, że liczy się opinia publiczna, która (o czym piszemy w „Rz") w większości jest przeciwna rozmontowywaniu OFE i poparłaby prezydenckie weto. Po trzecie w końcu, w elegancki sposób dystansuje się wobec rządzących, z którymi – co już widać wyraźnie – niekoniecznie jest mu po drodze. Krytykuje ich brak zapału do reformowania państwa; niepokoi go, że tak wielki poklask zyskują ci, którzy nic nie chcą zmieniać.

Trudno tych słów nie odnieść do sławetnej polityki „ciepłej wody w kranie" Donalda Tuska i rezygnacji jego ekipy z posuwania polskich reform do przodu. Czego chciałby prezydent? Z pewnością nie proponowanego przez premiera „okrągłego stołu" w ćwierćwiecze odzyskania niepodległości. To zdaniem Komorowskiego pomysł przynajmniej anachroniczny, na dodatek kompletnie w poprzek logiki demokratycznych procedur. „Okrągły stół" był dobry w momencie wychodzenia z komunizmu – mówi prezydent; dziś szermowanie takim pomysłem może w najlepszym wypadku świadczyć o braku umiejętnego radzenia sobie z rzeczywistością polityczną – chciałoby się dodać.

Jeszcze gorsze od braku reform jest – według Komorowskiego – cofanie tych, które z takim mozołem przez ostatnich 20 lat wprowadzano, co skutkuje psuciem państwa. Z jednej strony chodzi tu o zmiany w OFE, o których prezydent mówi – „to krok wstecz z punktu widzenia reformowania państwa". Z drugiej – „nieuczesane" pomysły, jak zaprezentowana przez Leszka Millera idea powrotu do 49 województw, która z pewnością trafi do tęskniących za PRL wyborców SLD, ale ze wzmocnieniem państwa ma niewiele wspólnego.

Podsumowując, prezydent wystawia polskiej polityce dość marną cenzurkę. Narzeka na śmierć „partii reform" i tęskni za takimi rządami, które stawiały na śmiałe projekty zmian. Trudno się z nim nie zgodzić, że w ćwierćwiecze upadku komunizmu byłyby nam one bardzo potrzebne.