Pierwsze demonstracje wybuchły, kiedy Wiktor Janukowycz – przekupiony przez Władimira Putina – ogłosił, że Ukraina nie podpisze układu stowarzyszeniowego. Nie sądził, że protest będzie tak konsekwentny. Myślał, że z pomocą przyjdzie zima. Przeliczył się.
Zarazem nie dostrzegł, że na Majdanie tworzy się Sicz, inna niż ta, którą znamy z „Ogniem i mieczem", ale równie mocna. Rodzi się potrzeba obalenia systemu. Liderzy Majdanu – Kliczko, Jaceniuk i Tiahnybok – nie tylko wzywali do przegonienia rządu i prezydenta, ale też do budowy równoległych struktur państwa. Wściekły tłum zajmował budynki administracji w Kijowie i w innych miastach. Rozpoczął bitwę na ulicy Hruszewskiego. Dzielnica rządowa została odcięta kordonem barykad i zablokowana przez protestujących i milicję.
Ostatnią próbą zapanowania nad kryzysem było uchwalenie ustaw ograniczających swobody protestujących i – zdaniem przeciwników reżimu – wprowadzających dyktaturę. Pisarz Jurij Andruchowycz w cytowanym przez nas liście mówi, że w ten sposób „wprowadzono stan wyjątkowy bez jego ogłaszania".
Skala represji się nasilała. Władza zaatakowała Majdan rękami wynajętych bandziorów. 22 stycznia padły pierwsze strzały. Zaczęli ginąć ludzie. Odezwała się światowa opinia publiczna, zdziwiona, że na samej granicy Unii wybuchło powstanie ludowe. Bałem się jak wszyscy, wciąż się boję, że krew poleje się jeszcze mocniej. Boi się tego również Wiktor Janukowycz, ale myślę, że jeszcze bardziej niż o kraj, boi się o swoje bezpieczeństwo. Skala protestu jest tak wielka, że nie jest w stanie zapanować nad nią przy użyciu milicji i Berkutu. Wojsko już ogłosiło, że zachowa neutralność.
Przyciśnięty do ściany prezydent zaproponował więc opozycji udział we władzy. Jednak Jaceniuk i Kliczko odrzucili propozycję współtworzenia rządu. Wiedząc, że Janukowycz chce ich rozegrać, podzielić, boją się, że stracą w oczach Majdanu wiarygodność. Krew więc leje się dalej, a Kijów wciąż płonie.