Idźmy dalej. Gabinet Donalda Tuska wypina pierś do orderu za upowszechnienie opieki nad najmłodszymi. Ale to przecież głównie wysiłkiem samorządów i rodziców powstają miejsca ?w przedszkolach. Do września 2013 r. kasa państwa nie dawała na to ani grosza. Podobnie jest z wynikami testu gimnazjalistów PISA. Byliśmy świadkami propagandowej ekstazy, gdy się okazało, że polscy uczniowie wypadają w nich lepiej niż na przykład Niemcy i Amerykanie. Abstrahując już od prawdziwości tego przekazu, zadajmy pytanie: a dlaczego rząd chwali się tymi osiągnięciami, skoro notorycznie nie dofinansowuje gmin w ich zadaniach edukacyjnych?
Dzisiaj w „Rzeczpospolitej" piszemy, że gminy z własnej kieszeni wykładają na edukację już ponad 20 mld zł. To po nad 30 proc. wszystkich wydatków.
– Każdy burmistrz czy wójt ozłoci tego polityka, który zmierzy się z Kartą nauczyciela – ten fragment rozmowy z burmistrzem pewnej podwarszawskiej miejscowości staje mi w pamięci zawsze, gdy słyszę o kolejnych rządowych projektach, które mają być sfinansowane przez samorządy.
Dlaczego tak jest? ?Bo rząd, konserwując akt prawny rodem z PRL, ?w rzeczywistości pogarsza jakość kształcenia. Zmusza też gminy do nieracjonalnego zachowania i marnotrawstwa. To m.in. przez Kartę nauczyciela samorządy muszą dokładać tak gigantyczne kwoty do edukacji i, co gorsza, nie mogą elastycznie i z korzyścią dla dzieci oraz rodziców zarządzać oświatą.
Dziwię się nieco samorządowcom, że tak łatwo przełykają rządowy dyktat. Są przecież potężną siłą, zdolną do mobilizacji i zmiany. Mimo to, narzekając ?i psiocząc, realizują rządową narrację brzmiącą mniej więcej tak: wy się starajcie, my mówimy wam, co macie robić. I choć nie dajemy ?na to pieniędzy, sami się pochwalimy waszymi osiągnięciami.