Na stadionie Legii spotyka się warszawska elita, także gwiazdy liberalno-lewicowych mediów i nie przypominam sobie, by ktokolwiek wyszedł, gdy pojawiają się haniebne przyśpiewki czy transparenty. Futbol ma ich rozgrzeszać, ale moim zdaniem nie rozgrzesza. Jeśli nie chcą wyjść, to przynajmniej powinni dać głos, że tego nie aprobują. Nikt tego nie robi, nawet często obecny tam ksiądz.
To nie jest wyłącznie polski problem, podobnie jest na trybunach w większości europejskich krajów, które odzyskały niepodległość po upadku komunizmu. Elementem specyficznie polskim jest poparcie jakie skrajnie prawicowi kibole otrzymują od władzy suflującej im nową wersję historii (kult żołnierzy wyklętych) i kościoła (zloty kibiców z pochodniami na Jasnej Górze z błogosławieństwem ojców paulinów).
Trudno powiedzieć, czy kiedykolwiek będzie można odkleić polski klubowy futbol od narodowców, homofobów i antysemitów. Nawet jeśli na trybunach są tysiące normalnych ludzi, to nie ich głos jest słyszalny, to nie oni mają decydujący wpływ na wizerunek ligowej piłki. Dla przeciętnego Polaka kibic to gangster, mecz to powód by zostać w domu, szczególnie jeśli mieszka się w okolicach stadionu, a ten, kto interesuje się tą patologią jest niespełna rozumu. Odbyłem wiele rozmów z ludźmi myślącymi w ten sposób, niektórzy z nich dodawali jeszcze, że ochrona ligowych spotkań kosztuje podatników stanowczo za dużo. Mają rację.
Nie miałem zbyt wielu argumentów, by przekonać ich, że jest też inna publiczność, że miłość do klubu, kibicowanie przechodzące z ojca na syna to może być wspaniałe społeczne spoiwo, że piłka nożna bywała dla wielu wybitnych ludzi źródłem wzruszeń skutkujących intelektualną refleksją na najwyższym poziomie. Słuchali, kiwali głowami, a potem pytali: to dlaczego tego nie ochroniliście i dziś futbol to przede wszystkim pretekst do okazania nienawiści.
Nie znam odpowiedzi na to pytanie, już przestałem je sobie zadawać. Przez jakiś czas miałem nadzieję, że gangrena jest tylko na szczycie i z przyjemnością bywałem na trzecioligowej Polonii Warszawa. Wciąż można na Konwiktorskiej spotkać ludzi kibicujących temu klubowi, bo znają jego historię, wiedzą jak jest związana z historią stolicy, bo tak jak ja szukają pociechy, ale nasze rozmowy coraz częściej przerywa prymitywny bluzg dochodzący z trybuny, gdzie siedzą kibice wychowani według dzisiejszych norm.