Przy okazji kolejnej rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego zadaję swoim znajomym proste pytanie: jak nazywał się dowódca największego zwycięskiego polskiego powstania narodowego? Niewielu łapie sens tego pytania, zaś palcach jednej ręki mogę policzyć tych, którzy skojarzyli nazwisko Stanisława Taczaka (albo jak kto woli Józefa Dowbór-Muśnickiego, który przejął dowództwo po kilku tygodniach).
Oczywiście można dzielić włos na czworo i dowodzić, że zwycięskie było już powstanie (notabene także wielkopolskie) w czasie gdy na ziemie polskie wkraczała armia napoleońska, albo że zwycięstwo przyniosły też powstania śląskie jednak trudno dyskutować z faktami: tylko zryw Wielkopolan na przełomie lat 1919-1920 przyniósł pełną realizację założonych celów: wywalczenie i utrzymanie niepodległości dużej i zamożnej historycznej prowincji Polski a w końcu sprawne zorganizowanie lokalnej administracji i przyłączenie całego wyzwolonego obszaru do państwa polskiego (pamiętajmy, że po dość szybkim zwycięstwie militarnym Wielkopolska przez prawie rok, aż do podpisania traktatów paryskich funkcjonowała jako niezależne quasi-państwo).
To ewenement w dziejach naszych zrywów narodowych, do celebrowania których jesteśmy tak bardzo przywiązani. Mimo to Powstanie Wielkopolskie funkcjonuje w świadomości narodowej niejako mimochodem. Dlatego dobrze, że uroczystości rocznicowe organizowane „naturalnie" w wielu miastach Wielkopolski odbyły się w tym roku także w Warszawie (była to jednak w dużej mierze inicjatywa Wielkopolan, a szczególnie wynik starań marszałka Marka Wożniaka).
Nie zmienia to jednak faktu, że wielu Polaków spoza Wielkopolski nie bardzo wie co z tym powstaniem zrobić. Jako „importowany" do Warszawy Poznaniak nieraz wdawałem się w dysputy o miejscu wielkopolskiego zrywu z 1919 r. w naszej zbiorowej pamięci. Najbardziej zadziwiła mnie argumentacja pewnego pana, który stwierdził, że „co to była za wojaczka, poległo nie więcej niż dwa tysiące ludzi, wielkich zniszczeń tez nie było". Czyżby więc miarą znaczenia zrywu narodowego miał być liczba ofiar i rozmiar zniszczeń?
No cóż, z pewnością to miara martyrologii, ale nie tylko z niej powinna się składać nasze świadomość narodowa. Zwłaszcza w czasach, gdy po raz pierwszy od kilku wieków żyjemy w okresie względnej prosperity i bezpieczeństwa. Przydałoby się w niej nieco więcej miejsca dla nieco „nudnego" powstania przygotowanego w trakcie długoletniej pracy u podstaw i budowania siły społeczeństwa, a nie tylko zapoczątkowanego okrzykiem „do broni" w chwili największego uciemiężenia.