Już samo to, że wszystkie centrale związkowe stają ramię w ramię, jest wydarzeniem. Jak piszemy dzisiaj w „Rzeczpospolitej", dogadały się one w drugiej dekadzie stycznia. A dotąd wspólne działanie należało do rzadkości. Zwłaszcza jeśli chodzi o wyprowadzanie ludzi na ulicę. W konsolidacji pomógł nie tylko słaby rząd, ale także niedziałająca od miesięcy Komisja Trójstronna. Gabinet, który deklaruje troskę o zwykłych ludzi, nie zrobił wiele, by przywrócić dialog społeczny.

Rząd powinien więc jak najszybciej zająć się przygotowaną przez centrale związkowe i organizacje pracodawców ustawą o dialogu społecznym. Może w ten sposób wytrącić z ręki jeden ze związkowych argumentów: nie chcą z nami rozmawiać. Ale to może nie pomóc.

Jaki będzie koniec tej historii? Niestety ponury. Nieprzygotowana do rządzenia, dostająca w spadku wiele nierozwiązanych problemów i mająca na karku wybory premier Ewa Kopacz będzie ulegać naciskom.

I nawet trudno się jej dziwić. PO wpadła bowiem we własne sidła. Tak długo karmiła nas wizją zielonej wyspy, ciepłej wody w kranie, pewną pogonią za bogatym Zachodem, że nie może teraz mówić o bankrutującym górnictwie, upadającej służbie zdrowia, niewydolnych szkołach, demograficznym kryzysie, masowej emigracji, rozwoju gospodarczym opartym na taniej pracy, a nie na innowacjach, klęsce polityki zagranicznej wobec Rosji itd.

Byle do wyborów, a później się zobaczy – tak będzie zapewne wyglądać strategia na najbliższe miesiące. Tylko gdzie tu miejsce na wspólne dobro?