W piśmie Paweł Szałamacha przypomina negatywne skutki wcześniejszego obniżenia ratingu przez S&P.
Troskę ministra finansów o dobre oceny zdolności kredytowej naszego kraju przez międzynarodowe agencje można zrozumieć. Negatywna ocena ze strony Moody's byłaby bardzo złą wiadomością dla gospodarki i budżetu państwa. Dobry stan finansów publicznych i dobry rating leżą we wspólnym interesie wszystkich – rządu, opozycji i 36 milionów Polaków, również sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Intencje szefa resortu finansów mogły więc być szczytne. Tyle że mogą dać efekt odwrotny do zamierzonego, gdyż cała sprawa robi fatalne wrażenie. Apel do prezesa TK pokazuje po raz kolejny, że PiS myli przyczyny ze skutkami.
To nie wypowiedzi prof. Rzeplińskiego będą miały wpływ na rating. Groźba jego obniżenia wynika z chaosu prawnego wywołanego próbą paraliżu Trybunału i będącego konsekwencją działania partii rządzącej. Bywa, że prezes TK wobec polityków Prawa i Sprawiedliwości zachowuje się ostro i konfrontacyjnie. Dostarcza im amunicji, ale to nie on wypowiedział wojnę PiS. To partia rządząca wciągnęła Trybunał w konflikt.
Nie można też zapominać o kontekście – minister Szałamacha apeluje do Andrzeja Rzeplińskiego w środku ostrego sporu. Prezes TK ma więc prawo odebrać list jako nieuprawniony nacisk rządu na niezależny sąd. List Szałamachy, zamiast uspokoić sytuację, rozpoczął kolejny akt rozgrywającego się w Polsce od kilku miesięcy dramatu konstytucyjnego. Sęk w tym, że konsekwencje tego dramatu – nie tylko prawne – odczuwamy wszyscy. Złoty słabnie, koszty obsługi długu rosną, giełda ma się nie najlepiej.