Spisek przeciwko Ameryce

Czy londyńskie i paryskie elity finansowe chciały realizacji scenariusza, w którym Stany Zjednoczone zostałyby rozbite i przygniecione ciężarem gigantycznych długów wojennych?

Publikacja: 19.05.2022 18:33

O ile w 1840 r. łączna wartość złota w obiegu wynosiła w USA 23 mln USD, to w roku 1860 – już 253 ml

O ile w 1840 r. łączna wartość złota w obiegu wynosiła w USA 23 mln USD, to w roku 1860 – już 253 mln USD. To przekładało się na ogromny impuls kredytowy mocno przyspieszający rozwój amerykańskiego przemysłu

Foto: National Museum of American History

Imperia rzadko kiedy zapominają o swoich dawnych koloniach. Zwłaszcza jeśli kolonie oderwały się od nich zbrojnie i zmieniły się w dynamicznie rozwijające się mocarstwo. Przedstawiciele brytyjskich elit na pewno patrzyli więc na Stany Zjednoczone w połowie XIX stulecia z mieszanką niepokoju, podziwu i zaciekawienia ich egzotyką. Ciekawić musiał ich ustrój polityczny, jakże odmienny od ówczesnych europejskich standardów. Podziw budził szybki rozwój przemysłu na Północy, chronionego wysokimi cłami i zasilanego tanią imigrancką siłą roboczą. Niepokoić mogło terytorialne rozpychanie się amerykańskiej republiki, która rozszerzyła swe granice aż do Pacyfiku, odebrała ogromne tereny Meksykowi i uznała Amerykę Środkową za swoją strefę wpływów.

Czytaj więcej

Nowe rozdanie władzy

Relacje pomiędzy USA a Wielką Brytanią były dosyć napięte w trakcie wojny krymskiej. Brytyjczycy demonstracyjnie wówczas wzmocnili swoją eskadrę na Karaibach, a z USA wydalono trzech brytyjskich dyplomatów. „Stany Zjednoczone to jedyna potęga, której Anglia musi się bać, gdyż są w pozycji, by przeciwstawiać się jej pretensjom i strategii okrążania” – stwierdził w 1856 r. Friedrich von Gerolt, pruski ambasador w Waszyngtonie. W oczach przedstawicieli brytyjskich elit finansowych niepokojące mogło być również to, że w latach 40. XIX w. odkryto w Kalifornii ogromne złoża złota. Kruszec ten był wówczas podstawą globalnego systemu monetarnego, a jego niedobór wywoływał w wielu krajach kryzysy gospodarcze (podaż pieniądza złotego nie nadążała bowiem za potrzebami gospodarki). Odebrane Meksykowi kalifornijskie złoto stało się ożywczym zastrzykiem dla gospodarki amerykańskiej. O ile w 1840 r. łączna wartość złota w obiegu wynosiła w USA 23 mln USD, o tyle w roku 1860 – już 253 mln USD. To przekładało się na ogromny impuls kredytowy mocno przyspieszający rozwój amerykańskiego przemysłu. Nadzieją na zatrzymanie USA na drodze do mocarstwowości było wówczas tylko podsycenie narastającego w tym kraju konfliktu wewnętrznego tak, by doprowadził on do wojny, podziału kraju i wpadnięcia przez jego wojujące części w kryzys zadłużeniowy.

Droga ku secesji

„Nie mam zamiaru, bezpośrednio lub pośrednio, ingerować w instytucję niewolnictwa w stanach, w których ona obecnie istnieje. Wierzę, że nie mam prawa tego robić, i wcale się ku temu nie składam” – zadeklarował prezydent Abraham Lincoln w swoim przemówieniu inauguracyjnym. Jego przemowa nie zdołała jednak uspokoić nastrojów. Południe już bowiem rozpoczęło proces secesji.

Przez kilka dekad panował między stanami północnymi a południowymi kruchy kompromis: nie ingerujemy w swoje ustroje gospodarcze. Północ nie mieszała się do niewolnictwa na południe od Linii Masona-Dixona (umownej granicy między stanami północnymi a południowymi). Kompromis zaczął się jednak sypać, gdy od 1846 r. kolejne administracje zaczęły obniżać cła na towary przemysłowe. Było to działanie na korzyść lobby rolniczego, w tym plantatorów korzystających z niewolniczej siły roboczej. W odpowiedzi na to europejskie mocarstwa szerzej otwierały swój rynek na amerykańską bawełnę. Tracił na tym jednak przemysł z Północy, który obawiał się napływu brytyjskich towarów na rynek krajowy. Przemysłowcy z Północy kontratakowali, wspierając polityków dążących do podwyżek ceł, skupionych głównie w Partii Republikańskiej. Od 1854 r., wraz z utratą przez demokratów wyraźnej przewagi w Kongresie, mocno wzrosło ryzyko, że do takiej podwyżki dojdzie. Coraz więcej polityków z Północy naciskało też na zniesienie niewolnictwa na Południu, co przyniosłoby południowcom straty idące w miliony dolarów.

„Wielu plantatorów z Południa z utęsknieniem wyczekiwało dnia, w którym mogliby zamienić swój kapitał w bardziej rentowną produkcję przemysłową, tak jak się to stało na Północy, inni z kolei wierzyli, że wolni ludzie otrzymujący wynagrodzenie pracowaliby bardziej wydajnie niż niewolnicy, którzy nie mieli motywacji do pracy. Na ówczesną chwilę tkwili w systemie, który odziedziczyli. Przeczuwali, że całkowite i nagłe zniesienie niewolnictwa bez okresu przejściowego zdewastuje ich gospodarkę i narazi wielu niewolników na śmierć głodową – faktycznie do tego wszystkiego w swoim czasie doszło” – pisał G. Edward Griffin.

Nasilający się kryzys polityczny w USA musiał budzić spore zainteresowanie również w Europie. „Gdyby kraj podzielił się teraz na pół, udowadniając, że demokracja nie była w stanie się utrzymać, władcy Europy byliby bardzo zadowoleni” – wskazywał 100 lat później amerykański historyk Bruce Catton. Kontrowersyjny niemiecko-amerykański autor Conrad Siem przytaczał zaś w latach 20. rzekomy fragment prywatnej korespondencji pruskiego kanclerza Otto von Bismarcka: „O podziale Stanów Zjednoczonych na federacje o równej sile zadecydowały na długo przed wojną secesyjną elity finansowe Europy. Bankierzy ci bali się, że Stany Zjednoczone, jeżeli dalej tworzyć będą jeden blok jako jeden naród, osiągną gospodarczą i finansową niezależność, co osłabi ich finansową dominację nad Europą i światem. Oczywiście w ścisłym kręgu finansistów przeważał głos Rothschildów. Liczyli oni na fantastyczne łupy, jakie mogliby zdobyć, gdyby udało im się zastąpić dwiema słabymi demokracjami, pogrążonymi w długach wobec finansistów (…) jedną, silną, samowystarczalną republikę. Wysłali zatem w teren swoich emisariuszy, którzy mieli wykorzystać niewolnictwo, aby skłócić ze sobą dwie części Unii”. Historycy nie wierzą w autentyczność listu Siema, ale nie podważają tego, że w jesienią 1859 r. znany paryski bankier Salomon James de Rothschild przybył incognito do USA w  „celach turystycznych” i był tam przez prawie dwa lata. Spotykał się wówczas z politykami zarówno z Południa, jak i Północy, natomiast w listach do swojego londyńskiego kuzyna Nathaniela wzywał do poparcia sprawy południowców.

Wielu potentatów rolniczych z Południa utrzymywało relacje z europejskimi bankierami. Niekiedy w grę wchodziły nawet powiązania rodzinne, jak w przypadku senatora z Luizjany Johna Slidella: jego córka poślubiła paryskiego bankiera barona Frederica Erlangera, który później udzielał w czasie wojny pożyczek Konfederacji. Natomiast bratanica senatora Slidella wyszła za mąż za Augusta Belmonta, przedstawiciela rodziny Rothschildów w Nowym Jorku, który zapewniał podczas wojny usługi finansowe Unii. Baron Salomon de Rothschild chwalił w swojej korespondencji innego senatora z Luizjany, Judę Benjamina, jako „prawdopodobnie największy umysł na kontynencie”. Benjamin, pierwszy w historii amerykański senator wyznający judaizm, był wpływowym prawnikiem, biznesmenem i plantatorem. Został później najbliższym współpracownikiem prezydenta Konfederacji Jeffersona Davisa, konfederackim prokuratorem generalnym, sekretarzem wojny i sekretarzem stanu. Jako szef dyplomacji starał się przede wszystkim uzyskać zbrojną pomoc Anglii i Francji dla Południa.

Nadzieje na to, że europejskie mocarstwa udzielą pomocy, były jednym z głównych powodów, dla których demokratyczni politycy z Południa zdecydowali się na tak radykalny krok jak secesja. Gdy 20 grudnia 1860 r. Karolina Południowa ogłosiła wyjście z Unii, wciąż jeszcze była szansa na uniknięcie wojny. Prezydent elekt Lincoln nie był jeszcze zaprzysiężony i deklarował chęć kompromisu w sprawie niewolnictwa, a Kongres nie uchwalił jeszcze podwyżek ceł. Demokraci z Południa postąpili w podobny sposób jak w 2014 r. separatyści z Doniecka i Ługańska – podsycili obawy przed „tyranią” rządu centralnego, choć ta „tyrania” miała małe szanse na zmaterializowanie się. 4 lutego 1861 r. powstały Skonfederowane Stany Ameryki, których prezydentem został Jefferson Davis. Lokalne milicje przejmowały federalny majątek na Południu, w tym forty wojskowe. Po zaprzysiężeniu Lincolna Konfederacja zaproponowała Unii traktat pokojowy i odszkodowanie za przejęty majątek. Lincoln nie miał zamiaru jednak tolerować rozbicia państwa. „Moim najważniejszym celem jest walka o uratowanie Unii, a nie zachowanie lub zniesienie niewolnictwa. Gdybym mógł uratować Unię, nie uwalniając żadnego niewolnika, zrobiłbym to” – deklarował wówczas amerykański prezydent.

Rosyjska ingerencja

Lord Palmerston, ówczesny brytyjski premier, wyraźnie sympatyzował z Konfederacją. Uważał, że rozbicie USA na dwa państwa osłabi amerykańską potęgę, a brytyjscy przemysłowcy skorzystają na ekspansji na rynek Konfederacji. Nie zdecydował się jednak na otwarte wspieranie Południa. Kanclerz skarbu William Gladstone proponował w 1862 r. interwencję humanitarną w Ameryce, ale sprzeciwił się jej sekretarz wojny George Cornewall Lewis, wskazując na ryzyko poniesienia dużych strat. Pomocy udzielano więc Konfederacji pośrednio. Sprzedawano jej broń, amunicję i okręty bojowe, kupowano jej obligacje, a flotylla prywatnych okrętów łamała amerykańską blokadę morską. Podobnie zachowała się również Francja rządzona przez cesarza Napoleona III. Dostarczała ona Konfederacji towary do teksańskich i meksykańskich portów. Lincolna mocno niepokoiło to, że w 1861 r. Francja rozpoczęła interwencję wojskową w Meksyku, instalując tam austriackiego arcyksięcia Maksymiliana jako cesarza. Lincoln obawiał się, że w krytycznym momencie wojny na pomoc Konfederacji ruszą wojska francuskie z Meksyku i brytyjskie z Kanady.

Nieoczekiwanie z pomocą Unii ruszył rosyjski car Aleksander II. Mocno zirytowany wsparciem Wielkiej Brytanii, Francji oraz Austrii dla powstania styczniowego i obawiając się, że może wybuchnąć wojna pomiędzy tymi mocarstwami a Rosją, wysłał na jesieni 1863 r. swoją flotę bałtycką do Nowego Jorku, a flotę pacyficzną do San Francisco. Zrobił to przede wszystkim w obawie przed tym, że zimą jego okręty wpadną w pułapkę na skutych lodem wodach wokół głównych rosyjskich portów i staną się tam łatwym łupem dla floty brytyjskiej. Wysyłając okręty do USA, myślał przede wszystkim o znalezieniu przez nie schronienia w kraju neutralnym. Dokonał jednak równocześnie demonstracji politycznej. Brytyjska flota musiała od tej pory uwzględniać w swoich rachubach potencjalne starcie z połączonymi flotami Unii i Rosji. Ryzyko brytyjsko-francuskiej interwencji w amerykańską wojnę domową spadło przez to do zera. Lincoln z radości wylewnie dziękował carowi, potępiając m.in. powstańców styczniowych i porównując ich do rebeliantów z Południa. Ironią losu jest to, że bez powstania styczniowego nie miałby wsparcia rosyjskiej floty.

Po wojnie Rosja wystawiła Unii rachunek za pomoc. Amerykanie zgodzili się go uregulować, kupując od Imperium Rosyjskiego… Alaskę. Transakcję tę negocjował m.in. generał wojsk Unii, weteran bitwy pod Gettysburgiem, Włodzimierz Krzyżanowski (więcej o Krzyżanowskim – w tekście Leszka Szymowskiego na s. 22). Amerykanie zapłacili za nowe terytorium 7,2 mln dol., a Rosjanie cieszyli się, że wepchnęli im ten „bezwartościowy kawałek ziemi”...

Pułapka zadłużeniowa

„Mam dwóch potężnych wrogów: stojącą przed moim obliczem armię Południa oraz znajdujące się za moimi plecami instytucje finansowe. Z tych dwóch nieprzyjaciół, drugi jest zdecydowanie bardziej niebezpieczny” – pisał w listopadzie 1864 r. Lincoln w liście do Williama Elkinsa. Na samym początku wojny amerykański prezydent doświadczył bezwzględności wielkich instytucji finansowych. Oferowały mu one pożyczki wojenne oprocentowane na 24–36 proc. Po odrzuceniu ich oferty Lincoln zwrócił się po radę do swojego przyjaciela Edmunda Dicka Taylora, który zaproponował mu finansowanie wojny za pomocą waluty papierowej, która nie byłaby oparta ani na złocie, ani na srebrze. Tak powstał „greenback”, czyli „zielony dolar”, będący de facto obligacją dającą przez 20 lat odsetki i pozwalającą bankom komercyjnym na tworzenie rezerw.

Pomysł finansowania wojny za pomocą waluty papierowej, opartej jedynie na autorytecie rządu, wydawał się wówczas herezją. Ale sprawdził się zadziwiająco dobrze. Sfinansowano w ten sposób dużą część wydatków wojennych, nie wywołując przy tym hiperinflacji. Indeks cen konsumpcyjnych wzrósł na Północy ze 100 w 1861 r. do 216 w 1865 r. Na Południu skoczył w tym okresie ze 100 do 2776. Eksperci Departamentu Skarbu wyliczyli w latach 70. XX w., że Lincoln, emitując „zielone” i dzięki temu ograniczając wartość lichwiarskich pożyczek zaciągniętych za granicą, oszczędził skarbowi państwa około 4 mld dol. (co w przeliczeniu na obecną siłę nabywczą dawałoby około 120 mld dol.). Oznacza to, że Lincoln wyplątał USA z podobnej pułapki zadłużeniowej, w jaką w XIX w. wpadły m.in. Grecja, Turcja i wiele krajów Ameryki Łacińskiej.

Londyński „The Times” żalił się wówczas: „Jeśli owa pochodząca z Ameryki, budząca w ludziach odrazę nowa polityka skarbowa zostanie utrzymana w długiej perspektywie, umożliwi to rządowi emisję własnego, nie opartego o dług pieniądza. (...) Dzięki tym działaniom północne stany USA staną się bogate, ich gospodarka będzie prosperować, a z całego świata zaczną napływać ludzie obdarzeni talentami i ogromne bogactwo. Ten kraj musi zostać zniszczony, w innym wypadku unicestwi wszystkie istniejące monarchie”.

Lincoln popsuł również europejskim bankierom spekulację na aktywach finansowych Konfederacji. Podczas wojny August Belmont oraz inni finansiści wykupywali za ułamek wartości obligacje banków stanowych z Południa. Oczekiwali, że po wojnie zostaną one wykupione po cenach nominalnych przez rząd federalny. Lincoln jednak odmówił, argumentując, że finansiści kupowali te papiery na własne ryzyko i teraz powinni ponosić konsekwencje swoich spekulacji. Nietrudno sobie wyobrazić, jak wściekli byli na amerykańskiego prezydenta.

W stronę pojednania

Ostatnią bitwą, którą chciał stoczyć Lincoln, była ta przeciwko politykom i finansistom z Północy, chcącym gruntownie ograbić Południe. Republikański projekt ustawy Wade’a-Davisa mówił, że każdy zbuntowany stan będzie traktowany jak terytorium okupowane i będzie mógł otrzymać z powrotem swoje konstytucyjne prawa dopiero wtedy, gdy 51 proc. jego mieszkańców złoży przysięgę na wierność Unii. Lincoln sprzeciwiał się temu projektowi. Jego koncepcja przewidywała, że stany odzyskają reprezentację polityczną, gdy tylko 10 proc. ich mieszkańców przysięgnie lojalność Unii. To oznaczało szybką ścieżkę do pojednania narodowego.

Za pojednaniem opowiadali się też najlepsi generałowie Unii. Gdy 9 kwietnia 1865 r. gen. Ulysses Grant przyjmował kapitulację gen. Roberta E. Lee i jego 20-tysięcznej armii, udzielił konfederackim żołnierzom amnestii i pozwolił im zabrać do domów broń i konie (gen. Lee do końca życia nie tolerował, gdy ktoś w jego obecności źle mówił o gen. Grancie). 26 kwietnia 1865 r. przed gen. Williamem Shermanem kapitulowało 90 tys. żołnierzy dowodzonych przez gen. Josepha Johnstona. Sherman zapewnił im jeszcze hojniejsze warunki kapitulacji i samowolnie objął amnestią również politycznych przywódców Konfederacji, łącznie z prezydentem Davisem (gen. Johnston został po tym bliskim przyjacielem Shermana). Biurokraci i finansiści z Waszyngtonu byli wściekli. Oni chcieli zemsty na Południu i zamiany go w biedny rezerwuar siły roboczej.

Prezydent Lincoln myślał również o radykalnym rozwiązaniu kwestii murzyńskiej na Południu. „Nie jestem i nigdy nie byłem zwolennikiem wprowadzenia w jakikolwiek sposób ani społecznej, ani politycznej równości białej i czarnej rasy. Nie jestem ani nigdy nie byłem zwolennikiem czynienia z Murzynów wyborców ani sędziów, ani też uprawniania ich do sprawowania urzędów czy poślubiania białych. I dodam jeszcze, że istnieje psychiczna różnica między białą a czarną rasą, która, jak wierzę, nigdy nie pozwoli tym rasom żyć na zasadach społecznej i politycznej równości. I przez to, że nie potrafią żyć w ten sposób, dopóki pozostają razem, zawsze ktoś musi być wyżej, a ktoś niżej. A ja, tak jak każdy inny człowiek, jestem zwolennikiem przypisywania wyższej pozycji białej rasie” – mówił prezydent Lincoln. W ostatnich miesiącach wojny snuł plany deportacji Murzynów do Liberii – afrykańskiego państwa rządzonego przez dawnych niewolników z USA.

Lincoln nie zdołał jednak wprowadzić swoich planów w życie, gdyż 14 kwietnia 1865 r. został zastrzelony przez aktora Johna Wilkesa Bootha w waszyngtońskim Teatrze Forda. „Sic semper tyranis!” – zdołał jeszcze krzyknąć Booth ze sceny teatru, nim uciekł. Według oficjalnej wersji Booth zginął 26 kwietnia 1865 r., ostrzeliwując się z płonącej stodoły. Jego znajomi identyfikujący ciało twierdzili jednak, że to nie on. W domu Bootha znaleziono rzeczy podarowane mu przez Judę Benjamina. Ten „Kissinger Konfederacji” zdołał zbiec do Anglii. Amerykański historyk Theodore Roscoe znalazł w latach 30. w aktach Departamentu Wojny dokumenty mówiące o spisku mającym na celu zabicie prezydenta łączącym elity z Północy i Południa. Centralną jego postacią miał być Edwin Stanton, ówczesny sekretarz wojny Unii. W dniu zamachu na Lincolna doszło też do prób uśmiercenia wiceprezydenta Andrew Johnsona, sekretarza stanu Williama Sewarda i generała Granta.

Proces pojednania narodowego wyraźnie się opóźnił w następnych 20 latach, ale nie dał się zatrzymać. Ameryka rosła w siłę i zaczęła odbierać globalne wpływy europejskim mocarstwom kolonialnym. W 1898 r., podczas wojny z Hiszpanią, amerykańskie orkiestry wojskowe grały już na przemian piosenki Unii i Konfederacji. Konfederaccy generałowie doczekali się wielu pomników, a na ich cześć nazywano amerykańskie bazy wojskowe. Nastały jednak nowe czasy i obecnie upamiętnienia te są usuwane i niszczone jako relikt „rasistowskiej epoki”, a bezmózgi motłoch niszczy również pomniki Lincolna i Granta. Widać komuś znów zależy na konflikcie wewnętrznym w USA…

Edmund Dick Taylor (1804–1891)

Edmund Dick Taylor (1804–1891)

domena publiczna

14 kwietnia 1865 r. Abraham Lincoln został zastrzelony przez aktora Johna Wilkesa Bootha w waszyngto

14 kwietnia 1865 r. Abraham Lincoln został zastrzelony przez aktora Johna Wilkesa Bootha w waszyngtońskim Teatrze Forda

Adam Cuerden/wikipedia/domena publiczna

Salomon James de Rothschild (1835–1864)

Salomon James de Rothschild (1835–1864)

GRuban/ wikipedia/ domena publiczna

Imperia rzadko kiedy zapominają o swoich dawnych koloniach. Zwłaszcza jeśli kolonie oderwały się od nich zbrojnie i zmieniły się w dynamicznie rozwijające się mocarstwo. Przedstawiciele brytyjskich elit na pewno patrzyli więc na Stany Zjednoczone w połowie XIX stulecia z mieszanką niepokoju, podziwu i zaciekawienia ich egzotyką. Ciekawić musiał ich ustrój polityczny, jakże odmienny od ówczesnych europejskich standardów. Podziw budził szybki rozwój przemysłu na Północy, chronionego wysokimi cłami i zasilanego tanią imigrancką siłą roboczą. Niepokoić mogło terytorialne rozpychanie się amerykańskiej republiki, która rozszerzyła swe granice aż do Pacyfiku, odebrała ogromne tereny Meksykowi i uznała Amerykę Środkową za swoją strefę wpływów.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat
Historia
Kiedy Bułgaria wyjaśni, co się stało na pokładzie samolotu w 1978 r.
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił