Nierówności dochodowe Polaków podzieliły badaczy

Rozwarstwienie dochodowe w Polsce jest większe, niż pokazują dane Głównego Urzędu Statystycznego. Czy jest większe niż w innych krajach Unii Europejskiej? Czy jest niepokojące? Raczej nie.

Publikacja: 07.04.2019 21:52

Nierówności dochodowe Polaków podzieliły badaczy

Foto: 123RF

Tak można podsumować dyskusję, którą wśród badaczy nierówności dochodowych w Polsce wywołał opublikowany w zeszłym tygodniu artykuł trzech francuskich ekonomistów z Laboratorium Nierówności na Świecie (WIL). Wynika z niego, że w 2017 r. na 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków przypadało około 38 proc. ogółu dochodów brutto (nie tylko z pracy, ale też z kapitału). Dwa lata wcześniej ich udział sięgał nawet 40 proc. Ale zarówno wtedy, jak i dziś był wyższy niż w jakimkolwiek innym spośród 38 państw z UE i jej bliskiego sąsiedztwa, dla których wyliczenia przedstawili badacze z WIL, ośrodka naukowego współtworzonego przez Thomasa Piketty'ego, autora głośnej książki „Kapitał w XXI w.", przestrzegającej przed konsekwencjami rosnącego rozwarstwienia.

Wiarygodność danych o zarobkach zamożnych

Ten obraz nierówności nad Wisłą mocno kontrastuje z tym, jaki pokazują dane Eurostatu pochodzące z badań EU-SILC. Z tych ostatnich wynika bowiem, że na 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków przypadało w 2017 r. 23,2 proc. ogółu dochodów. A to w UE wynik przeciętny. Wprawdzie w tym przypadku mowa jest o dochodach do dyspozycji (czyli netto), ale w Polsce, gdzie system podatkowy nie jest progresywny (raczej, jak wskazuje wielu ekonomistów, regresywny), nierówność dochodów brutto i netto nie powinna być radykalnie inna.

Dane Eurostatu w przypadku Polski pochodzą z ankietowych badań dochodów gospodarstw domowych. Francuscy ekonomiści oprócz tego wzięli pod uwagę jeszcze dane ze sprawozdań podatkowych i z rachunków narodowych. Jak wyjaśnił „Rz" jeden z nich, Thomas Blanchet, w odniesieniu do Polski powtórzyli w zasadzie wyliczenia Pawła Bukowskiego (London School of Economics) i Filipa Novokmeta (Paris School of Economics) sprzed dwóch lat. Ta procedura pozwala obejść jedną ze słabości badań ankietowych: nie dają one wiarygodnych informacji o dochodach najzamożniejszych gospodarstw domowych, bo ankieterom trudniej do nich trafić (jest ich mało), a nawet gdy to się uda, często zaniżają one swoje zarobki. Dlatego badacze nierówności powszechnie przyznają, że ankietowe dane malują zbyt optymistyczny obraz tego zjawiska. Mimo to ustalenia ekonomistów z WIL, podobnie jak badania Bukowskiego i Novokmeta, budzą pewne kontrowersje.

Ankietowe badania dochodów powinny zaniżać nierówności we wszystkich krajach. Tymczasem w przypadku Polski różnica między rozwarstwieniem dochodowym widocznym w danych WIL a tym, które pokazują dane Eurostatu, jest wyjątkowo duża. – Może to wynikać z tego, że w Polsce najbogatsi mają głównie dochód z działalności gospodarczej. Skala tego zjawiska jest większa niż w innych krajach. A zaniżanie dochodu z działalności gospodarczej to jest właśnie główny problem sondaży – mówi „Rz" dr Paweł Bukowski. Z kolei dr hab. Michał Brzeziński z Uniwersytetu Warszawskiego zwraca uwagę na to, że Polacy nie mają zaufania do państwa, co może skłaniać zamożnych do zatajania większej części dochodów niż w krajach zachodniej Europy. Na to nakładają się jeszcze różnice kulturowe. Badania pokazują np., że w ankietach Polacy niemal nigdy nie umieszczają się na wysokich szczeblach drabiny dochodów, być może dlatego, że nie chcą się chwalić bogactwem. Brzeziński przypomina też, że w części państw UE badania EU-SILC nie mają charakteru wyłącznie ankietowego, ale są też wzbogacane danymi administracyjnymi. Tam więc dane z tego badania siłą rzeczy są bliższe tym, do których prowadzi procedura stosowana przez badaczy z WIL.

– To jest prawdopodobnie najlepsze oszacowanie nierówności w Polsce, ale to nie oznacza, że są one wyższe niż wszędzie indziej w UE. Obraz nierówności, który wyłania się z łączenia kilku źródeł danych, może nie być bezpośrednio porównywalny między krajami – ocenia jednak w rozmowie z „Rz" dr hab. Marek Kośny, profesor na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Ta nieporównywalność wynikać może m.in. z różnic w dostępności i jakości danych, ale też z odmiennych konstrukcji systemu podatkowego.

Problem zaniżania dochodów

Część badaczy zwraca również uwagę na to, że w Polsce dochody w ankietowych badaniach zaniżają prawdopodobnie nie tylko ludzie najlepiej sytuowani, ale też ci, którzy część zarobków uzyskują w szarej strefie, za granicą albo z rolnictwa. Skala tego zjawiska może być większa niż gdzie indziej, a jeśli tak, to procedura stosowana przez ekonomistów z WIL, którzy dzięki dodatkowym źródłom danych doszacowują tylko dochody 10 proc. najlepiej zarabiających, może zaburzać obraz nierówności w Polsce. „Dane o dochodach obarczone są błędem niezależnie od źródła. Jeśli łączy się dane z różnych źródeł, błąd może się kumulować, w różnym stopniu w poszczególnych krajach, ograniczając porównywalność wyników" – napisał w tym kontekście na Twitterze dr Jan Rutkowski z Instytutu Badań Strukturalnych.

Podejrzliwość ekonomistów wzbudziło również to, że według francuskich badaczy nierówności nad Wisłą są wyraźnie wyższe niż w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej o podobnej historii ostatnich 30 lat. Zastanawiające jest na przykład to, że w świetle bazy danych WIL średni realny (skorygowany o wpływ inflacji) dochód na osobę na Węgrzech i w Czechach relatywnie do średniego dochodu we wszystkich badanych krajach Europy w 2017 r. był niższy niż w 1980 r. Dr Marcin Piątkowski, ekonomista z Banku Światowego, na Twitterze określił ten wniosek mianem „sprzecznego z intuicją". A jeśli WIL nie doszacował wzrostu dochodów w niektórych państwach naszego regionu, mógł także nie doszacować wzrostu nierówności dochodowych.

Meandry rozwarstwienia w regionie

– Nie widzę podstaw, by sądzić, że w Polsce rozwarstwienie jest aż tak duże. Nie jesteśmy oazą równości, ale nie jesteśmy też oazą nierówności – podsumowuje Marek Kośny. Innego zdania jest dr hab. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Społecznej UW. – Nawet w czasach realnego socjalizmu w Czechach nierówności dochodowe były mniejsze niż w Polsce. Można powiedzieć, że skoro Polacy nawet wtedy bardziej akceptowali nierówności płacowe, to tym bardziej gdy przeszliśmy do systemu kapitalistycznego, nierówności uchodziły za coś oczywistego, dozwolonego. (...) Większa akceptacja dla nierówności może być też częściowo pochodną tego, że w Polsce bardzo mocno wzrósł odsetek osób z wyższym wykształceniem. Ci ludzie oczekują szybkiego wzrostu płac w związku z zainwestowanym czasem i wysiłkiem – powiedział w zeszłym tygodniu na antenie Parkiet TV.

Przyjmijmy, że rozwarstwienie w Polsce jest większe niż w innych krajach UE. Czy to oznacza, że jest za duże? Ekonomiści uważają, że nadmierne nierówności mogą być szkodliwe z gospodarczego punktu widzenia, m.in. dlatego, że prowadzą do konfliktów społecznych, utrudniają części społeczeństwa dostęp do edukacji i dają zamożnym nadmierny wpływ na politykę w ich własnym interesie. Marcin Piątkowski w dobrze przyjętej na świecie książce „Europe's Growth Champion" (wkrótce ukaże się jej polski przekład), dotyczącej historii gospodarczej Polski, przekonuje, że sukces ostatnich 30 lat w dużej mierze zawdzięczamy właśnie temu, że żadne z tych negatywnych zjawisk u nas nie wystąpiło. – Żeby wartościować poziom nierówności, musielibyśmy skorygować dane o wpływ zróżnicowania siły roboczej. W Polsce to zróżnicowanie pod względami istotnymi dla dochodów jest większe niż w wielu innych krajach i mocno w ostatnich dekadach wzrosło. Wskutek boomu edukacyjnego w niektórych grupach wiekowych 50 proc. ludzi ma wyższe wykształcenie. To pogłębia nierówności, ale jeśli nie martwi nas takie upowszechnienie edukacji, to te nierówności też nie powinny nas martwić – podsumowuje dr hab. Joanna Tyrowicz z ośrodka badawczego GRAPE i UW. – Warto umieścić nasze dane dotyczące Polski w innej perspektywie. W Rosji udział 10 proc. najlepiej zarabiających w dochodzie narodowym jest wyraźnie wyższy niż w Polsce (wynosi około 45 proc. – red.) i bardziej wzrósł w okresie transformacji – podkreśla z kolei Thomas Blanchet.

Tak można podsumować dyskusję, którą wśród badaczy nierówności dochodowych w Polsce wywołał opublikowany w zeszłym tygodniu artykuł trzech francuskich ekonomistów z Laboratorium Nierówności na Świecie (WIL). Wynika z niego, że w 2017 r. na 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków przypadało około 38 proc. ogółu dochodów brutto (nie tylko z pracy, ale też z kapitału). Dwa lata wcześniej ich udział sięgał nawet 40 proc. Ale zarówno wtedy, jak i dziś był wyższy niż w jakimkolwiek innym spośród 38 państw z UE i jej bliskiego sąsiedztwa, dla których wyliczenia przedstawili badacze z WIL, ośrodka naukowego współtworzonego przez Thomasa Piketty'ego, autora głośnej książki „Kapitał w XXI w.", przestrzegającej przed konsekwencjami rosnącego rozwarstwienia.

Pozostało 90% artykułu
Gospodarka
Biznes dość krytycznie ocenia rok rządu Donalda Tuska
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Firmy patrzą z nadzieją w przyszłość, ale uważają rok za stracony
Gospodarka
Ekonomiści o prognozach i wyzwaniach dla polskiej gospodarki. „Czasu już nie ma”
Gospodarka
Wiceminister Maciej Gdula: Polska nauka musi się wyspecjalizować
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Gospodarka
Nacjonalizacja po rosyjsku: oskarżyć, posadzić, zagrabić