#RZECZoBIZNESIE: Janusz Piechociński: W tej kampanii zabrakło gospodarki

Lawina upadłości, wchodzenia w restrukturyzację i redukcji miejsc pracy dopiero nas czeka - mówi Janusz Piechociński, były wicepremier, minister gospodarki i szef PSL, gość programu Pawła Rożyńskiego.

Aktualizacja: 08.07.2020 22:38 Publikacja: 08.07.2020 16:35

#RZECZoBIZNESIE: Janusz Piechociński: W tej kampanii zabrakło gospodarki

Foto: tv.rp.pl

Który kandydat na prezydenta jest najlepszy dla gospodarki?

Sympatie przedsiębiorców są podzielone. Ta kampania nie była o gospodarce, tylko o propagandzie, sporze ideowym, LGBT, zagrożeniach, ułaskawieniach i wzajemnym straszeniu. Nie ma tego, co powinno być sensem kampanii. Nie padły racjonalne odpowiedzi na pytania dotyczące gospodarki. Polskiej polityki na to nie stać. Nie mamy zweryfikowanego stanu gospodarki i nie potrafiliśmy zrobić audytu tego co dobre i złe. Na tym tle, broniący swoich dokonań obóz władzy pokazuje, że warto kontynuować wspólne kierowanie Polską, a obóz opozycyjny, że jest potrzebna pilna zmiana.

Mamy potężny kryzys, a w kampanii prawie nic o gospodarce. Dlaczego?

W ogóle nie mówimy o zmieniającym się świecie. Nie ma odpowiedzi na potężne wyzwania, które są i nadchodzą. Prezes PFR już ogłosił, że recesja się skończyła i weszliśmy w fazę wzrostu. Nie dopowiedział, że mówi o wzroście kwartał do kwartału. Po dramatycznym II kwartale każdy kolejny będzie lepszy. Prognozy KE pokazują, że Polska będzie jednym z krajów, które najlżej w 2020 r. przejdą efekty pandemii. Jednak niepokoi, że w następnym roku Polska najwolniej z tego wyjdzie. KE sygnalizuje, że nie tylko strefa euro, ale i Polska, odzyska potencjał gospodarczy z 2019 r. w pierwszej połowie 2022 r. Do końca czerwca w walkę z wirusem świat włożył 10 proc. PKB. Nie wszędzie to zatrzymało destrukcję gospodarek. KE 3 tygodnie temu mówiła o spadku PKB w Polsce o -4,2 proc., dzisiaj mówi o -4,6 proc. Za 3 miesiące pewnie podniesie, bo patrzy na ostatnie informacje z niemieckiej gospodarki. Dzisiaj w Polsce mówi się, że istotnie przyspieszył eksport. W stosunku do II kwartału tak, ale to nie znaczy, że kraje dotknięte koronawirusem w większym stopniu odzyskują popyt zakupowy na polskie produkty. Dodajmy do tego coraz pewniejszą groźbę, że rozstanie z Wielką Brytanią będzie bez łagodzącej umowy. Dla wielu polskich branż to zapowiedź dramatu.

Mocno się zadłużamy walcząc z kryzysem. Jak będziemy z tego wychodzić? Potrzebne będą cięcia inwestycji czy podwyżki podatków?

Kandydaci w wyborach są ostrożni z rozmowach na ten temat, bo można wysłać zły sygnał do odbiorcy. Z satysfakcją przyjmujemy zapowiedzi kolejnych transferów, ucieszyliśmy się, że państwo wysłało szybko wsparcie. Zostaje pytanie, jak przekłada się to na realia życia gospodarczego dziś i jutro. Rok 2019 kończyliśmy z nie największym optymizmem, IV kwartał pokazał rosnącą inflację, załamywanie się procesów inwestycyjnych i pogarszanie się koniunktury zewnętrznej. W II kwartale 2020 r. mieliśmy tąpnięcie. Poprzez PFR i mechanizmy ZUS-owskie mamy wtłoczone do gospodarki 100 mld zł.

Jak pan ocenia tarcze rządu i działania NBP?

One były nieuniknione. Najbardziej dramatyczne jest to, że w pierwszej kolejności nie było najważniejszej tarczy. Tarczy na zdrowie. Mówię o wsparciu służb medycznych i domów pomocy społecznej. Patrząc na Hiszpanię, Włochy i Portugalię mieliśmy czas lepiej się przygotować i wyciągać wnioski z ich błędów. Niestety tak się nie stało. Wpierw była tarcza, później bezpośrednie pieniądze przez PFR, ulga w ZUS. Teraz zapowiada się Fundusz Inicjatyw Samorządowych i rozdaje się kartki z kwotami dla samorządu. A problemy niewydolności służby zdrowia przy drugiej fali przyjdą w przyszłym roku. W kryzys epidemiczny weszliśmy z długami szpitali powyżej 15 mld zł. Do września długi szpitali wzrosną o 5 mld zł. W drugiej połowie roku grozi nam załamanie, nawet możliwości płacowych. Ostatnia wprowadzana jest tarcza samorządowa. Dochody samorządów spadły o 30-40 proc., przede wszystkim z przedsiębiorczości. Mamy niepotrzebny optymizm rządzących, że szybko rzucona tarcza uratowała miliony miejsc pracy. Te same statystyki GUS pokazują, że tylko w firmach powyżej 9 osób, liczba miejsc pracy spadła o 260 tys. Walka z kryzysem stała się elementem gry partyjno-politycznej. Wspomniane 100 mld zł, to były działania osłonowe, które wielu firmom dały szansę na rozejrzenie się, co dalej. Zobaczmy, ile firm zgłosiło, że zwróci pieniądze z tarczy, bo muszą podjąć redukcję zatrudnienia. Lawina upadłości, wchodzenia w restrukturyzację i redukcji miejsc pracy dopiero nas czeka.

Tarcze wygasają, pieniądze się kończą. Co będzie dalej? Mamy pieniądze na kolejne działania osłonowe?

Gdyby nie było kampanii wyborczej, pewnie byłaby przestrzeń do uczciwej dyskusji i wzajemnego wspierania się w walce z kryzysem. Ponieważ w kampanii używa się bezsensownych określeń i zręcznie kugluje się opisem zjawisk, to tej przestrzeni nie ma. Firmy, które dostały 3-miesięczne zawieszenie ZUS czy dostały 5 tys. zł pożyczki, we wrześnie staną przed dylematem – wrócił popyt na moje usługi czy nie. W znacznej mierze ten popyt nie wraca. Fundamentalne pytanie jest takie: na ile i jak szybko wejdzie 750 mld euro w ramach wielkiego pakietu europejskiego. Na ile i jak dodatkowe pieniądze w programie niemieckiej walki z kryzysem wtłoczą Niemcy, na które przypada 27-29 proc. polskiego eksportu. Jest totalnie niezrozumiałe dlaczego w tej kampanii tyle jest sloganów antyniemieckich. To będzie ograniczało popyt na polskie produkty w Niemczech, napływ niemieckiego kapitału i tworzyło bariery wzajemnych niechęci. Cieszę się, że premier Morawiecki to rozumie i mówi, że trzeba szybko uchwalić europejski pakiet, a martwi mnie ta jego w wypowiedziach rozrzutna antyniemieckość pod potrzeby radykalnego elektoratu. Bilans takich działań będzie skrajnie negatywny dla polskich interesów. Jesteśmy w grupie krajów, które są uzależnione i liczą na wielkie pieniądze z tego pakietu. A o kompromis będzie bardzo trudno. Jest za dużo prymitywnych politycznych emocji. One przekładają się na gospodarkę i politykę.

Jak pan ocenia politykę rolną PiS? Co dalej z cenami żywności?

Albo jest polityka rolna albo jej nie ma. Nie można mówić, że wieś i rolnictwo jest jednym z największych beneficjentów ostatnich 5 lat. Widzimy, że w tym i zeszłym roku dramatycznie wzrosły ceny detaliczne żywności, a w skupie spadły. Za pierwsze półrocze tego roku ceny skupu spadły średnio o 7 proc., a ceny w detalu dla ludności wzrosły o 7 proc. W I kw. wzrosła też cena energii o 13,2 proc., co podniosło koszty rolnikom.

Skąd w takim razie powodzenie PiS-u na wsi i klęska Władysława Kosiniaka-Kamysza z PSL?

To kwestia jednego źródła informacji, z którego wynika, że każdy konkurent PiS jest fundamentalnym wrogiem polskości, narodu, kultury, historii i myśli tylko o zabieraniu ludzi i deprawacji dzieci. Znaczna część odbiorców tej propagandy jest też w dalszym ciągu pod wrażeniem socjalnych transferów, a nie zwraca uwagi, że można za nie kupić mniej niż kiedyś. Wystarczy popatrzeć na realną siłę nabywczą emerytury rolniczej. Sprawą kluczową jest to, że w wyniku wzrostu kosztów między polem a stołem mamy dramatyczny spadek udziału rolnika w chlebie, który konsumujemy i dramatyczny wzrost cen tego chleba dla tych, którzy go spożywają.

Gospodarka
Nacjonalizacja po rosyjsku: oskarżyć, posadzić, zagrabić
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Amerykański kredyt 20 mld dol. dla Ukrainy spłaci Putin
Gospodarka
Polacy mają dość klimatycznych radykałów
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Jak pogodzić Europejski Zielony Ład z konkurencyjnością gospodarki?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Gospodarka
Ireneusz Dąbrowski, RPP: Rząd sam sobie skomplikował sytuację