Zarzuty, jakoby GUS celowo manipulował danymi, trudno traktować poważnie, ale można uznać je za wyraz autentycznych wątpliwości części uczestników życia gospodarczego co do tego, czy dzisiejsza metodyka mierzenia inflacji dobrze oddaje to, jak zmieniają się koszty życia w Polsce. Pan ma przekonanie, że ta metodyka sprawdza się dobrze w czasach szybkiego wzrostu cen i licznych interwencji rządu w procesy cenowe?
Teza o jakichś manipulacjach to absurd, ale pojawia się niestety w debacie publicznej. Metodyka liczenia inflacji podlega daleko idącej harmonizacji, nie tylko na poziomie UE, ale nawet na szczeblu globalnym, poprzez agendy ONZ. Natomiast odpowiedź na pańskie pytanie jest bardziej skomplikowana. Na koszty życia, na to, jak one są odczuwane, wpływają nie tylko zmiany cen, ale też zmiany dochodów gospodarstw domowych, ich struktura itd. Wskaźniki inflacji nie mogą tego wszystkiego uwzględniać i nie po to istnieją. To, do czego te wskaźniki są stworzone – czyli do pomiaru przeciętnej zmiany cen - robią dobrze. Techniki gromadzenia informacji o cenach są ciągle ulepszane. Kiedyś dysponowaliśmy wyłącznie ankieterami, którzy zbierali dane w punktach handlowych. Teraz uzupełniamy to danymi automatycznie pozyskanymi z interentu, od dostawców niektórych towarów i usług oraz od dużych sieci handlowych. Nie mam więc żadnych powodów, aby podważać sensowność CPI.
Inflacja to proces, a CPI stanowi jego miarę. Gdy rząd steruje cenami niektórych towarów i usług, to nie zmienia procesu, ale wpływa na miarę. W tym sensie można mieć wątpliwości, czy CPI oddaje dzisiaj dobrze presję na wzrost cen w gospodarce. A w związku z tym można mieć też wątpliwości, czy NBP może podejmować decyzje o stopach procentowych kierując się tą miarą inflacji.
Proces inflacji jest złożony, wymaga analizy wielu informacji, wielu wskaźników, i w szerokim kontekście. Specjaliści nie powinni spłycać tego zjawiska do jednego tylko wskaźnika. My dostarczamy ich wiele, umożliwiając pogłębioną analizę procesów inflacyjnych. Publikujemy np. wskaźnik cen produkcji sprzedanej przemysłu, ale też mamy rozmaite kalkulatory kosztów, wykorzystywane w sektorze budowlanym, w zamówieniach publicznych. Otwarcie też mówimy o tym, że różne gospodarstwa domowe mają różną strukturę wydatków, a więc doświadczają innej inflacji. Takie dane też staramy się dostarczać.
W okresie tak wysokiej inflacji wielu ekonomistów woli analizować zmiany CPI miesiąc do miesiąca, a nie rok do roku, aby ocenić bieżącą presję na wzrost cen, nie zaburzoną przez efekty bazy odniesienia. Robi to zresztą także prezes NBP, gdy mówi, że od kilku miesięcy ceny się nie zmieniają. Kontrowersje budzi to, że przywołuje dane nie oczyszczone z wpływu czynników sezonowych, a przecież latem żywność zawsze tanieje. Może GUS powinien publikować dane o zmianach CPI miesiąc do miesiąca po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych?
Ja zachęcam, żeby zawsze – nie tylko w przypadku inflacji - korzystać z danych nieodsezonowanych w ujęciu rok do roku. Porównanie rok do roku naturalnie eliminuje zaburzenia wywołane czynnikami sezonowymi. Natomiast procedura odsezonowania danych nastręcza pewnych problemów, takie oczyszczone dane zawsze zawierają jakiś ślad zastosowanej metody statystycznej. Tym, co rzeczywiście obserwujemy, co odczuwamy, są dane surowe, a nie odsezonowane. Mam wrażenie, że takie uzupełnianie danych o CPI, jakie pan proponuje, skomplikowałoby przekaz. A specjalistom nic by nie dało, bo oni potrafią sami oczyścić dane z wpływu efektów sezonowych w sposób, który uważają za najlepszy.
Pułapki procedury oczyszczania danych z wpływu czynników sezonowych dobrze ilustruje huśtawka produktu krajowego brutto. Odsezonowany PKB w ujęciu kwartał do kwartału w II kwartale 2022 r. zmalał o 2,5 proc., a następnie wzrósł o 1 proc., potem znów spadł o 2,3 proc., aby w I kwartale br. podskoczyć o 3,8 proc. Ekonomiści powszechnie oceniali wtedy, że te wyniki nie są wiarygodne, aktywność w gospodarce nie podlega takim wahaniom. I rzeczywiście, publikując dane za II kwartał br., GUS skorygował wyniki z poprzednich kwartałów. Zniknęła ogromna zwyżka PKB z I kwartału, wcześniejsze zniżki okazały się płytsze. Co tu się dzieje?
Procedury eliminacji wpływu sezonowości polegają całkowicie na naszej zdolności do wychwycenia pewnych prawidłowości. Jeśli wiemy, że w dłuższym okresie czasu istnieje stabilny wzorzec sezonowy, np. taki, że w IV kwartale PKB jest zawsze większy niż w III kwartale, to możemy założyć z dużym prawdopodobieństwem, że tak samo jest dziś. Ta analiza bierze w łeb, jeśli wzorzec sezonowości się rozsypuje. A tak się stało w ostatnich latach z powodu pandemii. Na całym świecie urzędy statystyczne mają z tym problem. W Polsce jest on o tyle większy, że zaraz po pandemii wybuchła wojna w Ukrainie, która ma duży wpływ na naszą gospodarkę. Przyzwyczajenie użytkowników i zobowiązania międzynarodowe obligują nas do publikowania danych wyrównanych sezonowo, ale robimy to ze świadomością, że nie jest łatwo je analizować.. Natomiast wsteczne rewizje danych wynikają z tego, że każdy kolejny kwartał przynosi nowe informacje, które zmieniają nasze szacunki wzorca sezonowego.
Wiele z danych, które tradycyjnie nie były mocno rewidowane, w ostatnim czasie podlega znaczącym korektom. Dotyczy to np. realnej dynamiki produkcji przemysłowej, przede wszystkim w zakresie produkcji energii i węgla. Czy to jest wynik trudności z pomiarem cen, a więc urealnieniem danych nominalnych?
Na pewno jest to jeden z czynników. W warunkach szybkiego wzrostu cen, wszystkie pomiary są utrudnione. Z upływem czasu, już po publikacji danych, uzyskujemy więcej danych. I czasem okazuje się, że założenia, które przyjęliśmy dysponując niepełnymi jeszcze danymi, były niewystarczająco precyzyjne.