Grzegorz Siemionczyk: Dziwne czasy to jeszcze nie kryzys

W Polsce zjawiska recesyjne współistnieją dziś ze zjawiskami znanymi z okresów prosperity. To sytuacja nowa, a więc budząca niepewność. Ale mówienie o kryzysie byłoby dużą przesadą.

Publikacja: 05.09.2023 03:00

Z obrazem wyraźnego spowolnienia, a nawet recesji, kłóci się prężny wzrost inwestycji przedsiębiorst

Z obrazem wyraźnego spowolnienia, a nawet recesji, kłóci się prężny wzrost inwestycji przedsiębiorstw

Foto: AdobeStock

Cała gospodarka jest w tarapatach, nie tylko producenci mebli – powiedział kilka dni temu w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Maciej Formanowicz, założyciel i wieloletni prezes Fabryk Mebli Forte. Uzasadniając tę pesymistyczną ocenę, zwrócił uwagę przede wszystkim na spadek popytu zagranicznego, który następuje w warunkach wzrostu kosztów wytwarzania z powodu wyższych cen energii i bezprecedensowych podwyżek płacy minimalnej. Co znamienne, nie użył słowa „kryzys”. Mówił raczej o rozchwianiu gospodarki.

To bardzo celna diagnoza dzisiejszych realiów ekonomicznych, w których zjawiska recesyjne współistnieją ze zjawiskami charakterystycznymi dla okresów prosperity. Gospodarka (zresztą nie tylko nasza) zachowuje się nietypowo, co stawia wielu przedsiębiorców w nowej dla nich sytuacji. A to, co nieznane, budzi obawy. W takich warunkach pojawiające się regularnie głosy, jakoby Polska była u progu jakiegoś kryzysu, są zrozumiałe. Ale bez popadania w przesadę, powiedzieć można właśnie tyle, co założyciel Forte: że gospodarka jest rozchwiana.

Meandry statystyki

Zacznijmy od zjawisk recesyjnych. W II kwartale br. realny PKB, najszersza miara aktywności w polskiej gospodarce, zmalał o 2,2 proc. w stosunku do I kwartału, gdy z kolei wzrósł o 1,6 proc. To dane oczyszczone z wpływu czynników sezonowych, które w ostatnim czasie podlegają sporym rewizjom (co samo w sobie wskazuje na załamanie się sezonowych wzorców, czyli właśnie rozchwianie gospodarki).

Trend jest jednak dość klarowny: PKB (realnie, czyli licząc przy założeniu stałych cen) jest dziś o mniej więcej 3 proc. mniejszy niż w I kwartale 2022 r., gdy osiągnął historyczny szczyt. Innymi słowy: o tyle mniej się dziś w Polsce wytarza. Można się spierać o definicje, ale takie długotrwałe obniżenie się aktywności w gospodarce co najmniej rymuje się z terminem „recesja”.

Ze względu na wspomniane trudności GUS z odsiewaniem sezonowych wahań od faktycznych trendów, a także trudności w monitorowaniu wszystkich cen w gospodarce w dobie ich bezprecedensowych wahań, co jest potrzebne do urealniania PKB, ten wskaźnik łatwo dziś bagatelizować. Ale comiesięczne dane dotyczące produkcji przemysłowej i budowlanej oraz sprzedaży detalicznej i eksportu malują podobny obraz.

Przykładowo, wolumen produkcji sprzedanej przemysłu jest dziś o mniej więcej 5 proc. mniejszy niż na koniec I kwartału 2022 r. Dotychczas wiązało się to głównie ze spadkiem popytu krajowego: realna sprzedaż detaliczna towarów zmalała w tym okresie nawet nieco bardziej.

Nową siłą recesyjną jest jednak spadek eksportu. W II kwartale zagraniczna sprzedaż polskich towarów i usług realnie zmalała o niemal 3 proc., a bieżący kwartał zapowiada się nawet gorzej. Pomijając pandemiczny 2020 r., spadku eksportu doświadczyliśmy na przełomie 2008 i 2009 r. – gdy świat borykał się z konsekwencjami kryzysu finansowego. Tym razem słabość popytu zagranicznego jest o tyle bardziej niepokojąca, że z powodów, na których opisanie nie ma tu miejsca, może utrzymywać się przez dłuższy czas.

Przejawy optymizmu

Z drugiej strony – tu przechodzimy do zjawisk świadczących o dużej wciąż witalności polskiej gospodarki – to, co w danych na pierwszy rzut oka wygląda na recesję, w praktyce jest często przejawem normalizacji. Produkcja sprzedana przemysłu w ostatnich kwartałach malała, ale spowodowało to jak dotąd tylko jej powrót do trendu (wzrostowego) sprzed pandemii. Tak samo można patrzeć na sprzedaż detaliczną (i szerzej, konsumpcję, która obejmuje też usługi): ani 2021 r., gdy nadrabialiśmy zaległości wydatkowe z okresu pandemii, ani 2022 r., gdy w związku z napływem uchodźców podskoczyła populacja Polski, nie były zwyczajne. To również jest normalizacja, a nie załamanie. A w najbliższym czasie czeka nas zapewne odbicie popytu konsumpcyjnego.

Malejąca inflacja sprzyja sile nabywczej dochodów, które są i będą dodatkowo wspierane rozmaitymi transferami od rządu (13. i 14. emerytura, podwyżka świadczenia na dzieci z 500 do 800 zł) i dużymi podwyżkami płacy minimalnej. Program „Bezpieczny kredyt” i niemal przesądzone już obniżki stóp procentowych podgrzewają temperaturę na rynku nieruchomości, co będzie sprzyjało odrodzeniu popytu na dobra trwałego użytku – który tąpnął po wielkim odświeżaniu mieszkań w dobie pandemii.

Odbiciu konsumpcji sprzyjało też będzie poczucie pewności zatrudnienia, widoczne w wynikach badań nastrojów gospodarstw domowych. Stopa bezrobocia jest na rekordowo niskim poziomie, a jej istotny wzrost trudno sobie wyobrazić – bez tego zaś tezy o kryzysie w gospodarce obronić się nie da. Co ważne, to niskie bezrobocie nie jest tylko konsekwencją sytuacji demograficznej. Zatrudnienie w gospodarce wciąż rośnie, a firmy, które czasowo mają pracowników za dużo, zwolnienia traktują jako ostateczność. Raczej zmniejszają im wymiar czasu pracy.

To „chomikowanie” zatrudnienia to jeden z dowodów na to, że sami przedsiębiorcy nie nastawiają się na długotrwałe kłopoty. Najlepszym tego świadectwem jest jednak to, że nie przestają inwestować. W II kw. nakłady brutto na środki trwałe wzrosły o niemal 8 proc. rok do roku, po ponad 5 proc. w poprzednim kwartale. Owszem, to częściowo zasługa inwestycji publicznych, które animowane są koniecznością wykorzystania do końca br. funduszy unijnych na lata 2014–2020. Ale nie tłumaczy to wszystkiego. Wiadomo, że wiele prywatnych przedsiębiorstw inwestuje w maszyny i urządzenia, zwiększając stopień automatyzacji w związku z deficytem pracowników. Na to nakładają się inwestycje zwiększające efektywność energetyczną i inwestycje zagraniczne, które zdają się być świadectwem tego, że w następstwie pandemii i wojny w Ukrainie następuje przebudowa globalnych łańcuchów dostaw (tzw. nearshoring). Skłonności do inwestowania niewątpliwie sprzyja to, że na zadziwiająco wysokim poziomie utrzymuje się rentowność przedsiębiorstw. Owszem, nie dotyczy to wszystkich branż, ale z perspektywy makro najważniejsze jest to, że nie widać powszechnych kłopotów. W takich warunkach silniejsze przedsiębiorstwa i branże mogą przejmować zasoby (szczególnie zaś zasoby pracy) od słabszych. Ta relokacja jest istotna dla utrzymania dynamizmu gospodarki na dłuższą metę.

„Zwierzęce instynkty”

Na koniec dwie uwagi. Po pierwsze, rozchwianie gospodarki to jeszcze nie kryzys, ale w pewnym sensie zwiększa ono ryzyko kryzysu. Koniunktura w gospodarce jest pod dużym wpływem emocji jej aktorów. Te emocje (ekonomiści lubią mówić o „zwierzęcych instynktach”) nie biorą się znikąd, kształtują się pod wpływem realnych zjawisk i trendów, tyle że jednocześnie je wzmacniają. Im w gospodarce więcej wahań, tym większe prawdopodobieństwo, że któreś z nich negatywnie wpłynie na nastroje firm i konsumentów, a w rezultacie krótkotrwałe spowolnienie przerodzi się w kryzys. Dziś tego nie widać. Nastroje w gospodarce są słabe, ale nie skrajnie słabe, a ostatnio się poprawiają (w przypadku konsumentów nawet bardzo, co z czasem udzieli się przedsiębiorstwom). Ale nietrudno wyobrazić sobie czynniki, które mogą to z dnia na dzień zmienić. Wystarczy, aby podskoczyły znów mocno ceny nośników energii albo eskalował spór polskiego rządu z UE, nasilając ryzyko, że nie tylko nie otrzymamy pieniędzy z Funduszu Odbudowy, ale też innych funduszy.

Po drugie, to, co może budzić optymizm przedsiębiorców – perspektywa odbicia konsumpcji, która daje firmom możliwość obrony marż zysku przez dalsze przerzucanie rosnących kosztów na ceny końcowe – będzie też czynnikiem utrwalającym inflację. Owszem, przed nami jest jej dalszy spadek, ale w jej powrót do celu w przewidywalnej przyszłości trudno dziś uwierzyć. A z podwyższoną inflacją w parze idą trudności w planowaniu biznesu i podwyższona niepewność.

Czytaj więcej

Strange times are not necessarily a crisis

Cała gospodarka jest w tarapatach, nie tylko producenci mebli – powiedział kilka dni temu w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Maciej Formanowicz, założyciel i wieloletni prezes Fabryk Mebli Forte. Uzasadniając tę pesymistyczną ocenę, zwrócił uwagę przede wszystkim na spadek popytu zagranicznego, który następuje w warunkach wzrostu kosztów wytwarzania z powodu wyższych cen energii i bezprecedensowych podwyżek płacy minimalnej. Co znamienne, nie użył słowa „kryzys”. Mówił raczej o rozchwianiu gospodarki.

Pozostało 94% artykułu
Gospodarka
Elisabetta Falcetti: Nowa strategia EBOiR-u dla Polski tuż-tuż
Gospodarka
Alexander von zur Muehlen, Deutsche Bank: Europa potrzebuje głębszej integracji, żeby konkurować o kapitał
Gospodarka
Polska zmniejszyła dystans do Niemiec. Ile w tym zasługi UE? Jest analiza EBOR
Gospodarka
Donald Trump zdradził, co chce zrobić z imigrantami w USA
Gospodarka
Wojna nakręca korupcję w Rosji. Wiemy, ile wynosi najpopularniejsza łapówka