Jesteśmy w szczególnym momencie rewolucji energetycznej. Od dłuższego czasu świat przestawia się na energetykę odnawialną. Szczególnie UE, która przebudowuje cały system energetyczny, napotykając okresowe trudności. To dzieje się na całym świecie. Nowy system energetyczny nie do końca jest gotowy na chwilowe ataki podażowe, spekulacyjne i braki dostaw. Nad nowym systemem musimy jeszcze trochę popracować. To impuls, który będzie działał w kierunku magazynowania energii, gospodarki wodorowej i paradoksalnie jeszcze więcej OZE. Nie jest to powód do powrotu do węgla, jak się niektórym wydaje.
Ale jesienią były momenty, kiedy okazywało się, że energia z gazu jest gigantycznie droga i nagle Polska staje się eksporterem energii z węgla...
To są obrazki z rynków spotowych, na które przypada 8–15 proc. całego obrotu energii. Gdyby ktoś, kto działa racjonalnie, kupił kontrakty terminowe na cały obecny rok i przyszły po cenach trzykrotnie niższych, to mógłby się całkowicie zabezpieczyć. Ten rynek podlega wysokim wahaniom: jest tam bardzo drogo albo bardzo tanio. Można na nim wszystko pokazać, choć oczywiście obecny poziom cen zaskoczył wszystkich, także ekspertów. Ale pewnie w marcu znów zobaczymy ceny 50 euro/MWh i polski rynek będzie najdroższy. Co wtedy powiemy? Proste wnioski nie będą realną oceną energetyki.
Co należy w Polsce zrobić, żeby w czasie olbrzymiej huśtawki cenowej uciec do przodu i nie zostać z tyłu z węglem? Co może dać impuls do dokonania skoku i wyjścia z kryzysu obronną ręką?
Jesteśmy w trakcie rewolucji energetycznej i Polska musi się do niej dostosować. Musimy przejść z paliw kopalnych na nowy system energetyczny. Musimy budować tyle OZE, ile się tylko da, bo bez nich nasz przemysł przestanie być konkurencyjny i nie będziemy nic eksportować. Gwarantuję, że w ciągu kilku lat będziemy liczyć ślad węglowy w całej Europie. Wiadomo, co trzeba zrobić. Ważniejsze pytanie jest, dlaczego się tego nie robi? Trwa obrzucanie się argumentami, kto jest winien wysokim cenom energii i gazu. Ktoś ma pieniądze na kolorowe obrazki pokazujące, ile kosztuje nas system ETS, ktoś opowiada, jak wielkim zagrożeniem jest polityka europejska. Ale przecież to jest jasne już od 2003 r. Dzisiaj mamy pieniądze na kolorowe foldery, ale nie mieliśmy pieniędzy i czasu przeczytać regulacje i je zrozumieć? Każdy energetyk powie mniej więcej to samo: należy budować szybciej OZE. Trzeba zmodyfikować ustawę 10H [tzw. odległościową, wedle której wiatraki mogą powstawać nie bliżej od domostw niż dziesięciokrotność wysokości – red.] i przypilnować, by morskie farmy wiatrowe powstały jak najszybciej. Plakaty i grafiki pokazują, że 59 proc. ceny stanowią parapodatki UE, ale my przecież płacimy je do budżetu państwa polskiego. 25 mld zł z pozwoleń emisyjnych zostało wzięte do budżetu i nie wróciło do energetyki. Mówi się o funduszu modernizacji energetyki. Jest legislacja, ale nie została ukończona. Jest tam propozycja, że 40 proc. z opłat emisyjnych ma zawracać do energetyki. A gdzie pójdzie reszta? Gdzie są pieniądze, które płaci energetyka i dlaczego nie dostaje ich z powrotem? Znowu, zamiast zapobiegać problemom, desperacko leczymy objawy, gdy jest za późno.
W pakiecie Fit for 55 jest zapis, że całe pieniądze ze sprzedaży uprawnień do emisji mają iść na transformację energetyki.