Przed laty, gdy w Azji trwał kryzys spowodowany krachem południowokoreańskich czeboli, przeczytałem depeszę jednej z agencji prasowych, w której cytowano słowa – jeśli dobrze pamiętam – japońskiego zarządzającego aktywami. Proponował, by spółki giełdowe ograniczyły się do publikowania raportów rocznych i zaniechały ujawniania danych kwartalnych. Według autora pomysłu rzadsze publikowanie informacji finansowych uspokoiłoby inwestorów i zmniejszyło zarówno skalę, jak i częstotliwość zmian cen akcji.
Tamten kryzys minął, zakazu publikowania raportów kwartalnych nie wydano, co sprawia, że na podstawie wyników Intelu za III kw. można prognozować światową koniunkturę na komputery w końcówce roku.
Tegoroczna fala kryzysu także przyniosła sporo pomysłów. We Włoszech pojawiła się diagnoza dotycząca przyczyn spadków na giełdach. Według Carlo Giovanardiego, ministra w kancelarii premiera Włoch, spowodowane są one tym, że maklerzy zażywają kokainę. Stąd pomysł, by wprowadzić narkotesty dla maklerów. Jest też pomysł, jak uchronić rynki przed gwałtownymi reakcjami na informacje o zmianach ratingów. Jak doniósł „Financial Times Deutschland", unijny komisarz do spraw rynku wewnętrznego Michel Barnier zaproponował, by w razie konieczności zabronić agencjom ratingowym publikowania ocen wiarygodności kredytowej pogrążonych w kryzysie krajów Unii Europejskiej. Zakaz miałby wydawać i egzekwować Europejski Urząd Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych.
Czy pomysł chwyci, przekonamy się zapewne w najbliższych tygodniach, może miesiącach. Bez wątpienia jego idea zakorzeniona jest w krytycznych ocenach działań agencji ratingowych głoszonych m.in. przez wielu polityków.
Moim zdaniem z pomysłem pana komisarza świetnie koresponduje wypowiedź Maria Deaglio, profesora ekonomii międzynarodowej na uniwersytecie w Turynie. Według niego w obecnym kryzysie trudno prognozować, ile będzie on trwał. Jeśli założenie Deaglio uznać za słuszne, to należałoby zaniechać prognozowania wskaźników gospodarczych, ekonomicznych i finansowych oraz oceniania szans na to, czy zostaną one zrealizowane. Jednocześnie tezy profesora rozgrzeszają analityków i ekonomistów z błędnych prognoz.