WIG20 rozpoczął wtorkową sesję w okolicach 2100 pkt, spadając o niemal 2 proc. Podobnie sytuacja wygląda na Zachodzie, w dół poszły też notowania giełd azjatyckich. Nie ma się temu specjalnie co dziwić, biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się wczoraj wieczorem, w trakcie sesji na Wall Street. Amerykański indeks S&P 500 runął o blisko 3 proc., z impetem przebijając wsparcie na wysokości serii ostatnich dołków, i po raz pierwszy od ponad roku znalazł się tuż poniżej 1100 pkt.

Z punktu widzenia analizy technicznej wygrał w USA scenariusz zakładający, że trwające od połowy sierpnia wahania były jedynie przerwą w trendzie spadkowym. Do ataku na minima przymierzają się zresztą także indeksy na GPW.

U podłoża trendu spadkowego leży ciągle ten sam czynnik – obawy o światowy wzrost gospodarczy. Inwestorzy zignorowali wczorajszy lepszy od oczekiwań odczyt wskaźnika ISM dla amerykańskiego przemysłu (to objaw typowy dla bessy, kiedy dobre informacje są traktowane z przymrużeniem oka), a tymczasem bank Goldman Sachs obciął prognozę przyszłorocznego wzrostu światowej gospodarki z 4,2 do 3,5 proc. W tle są ciągle problemy Grecji i groźba jej niekontrolowanego bankructwa.