Eksperci, którzy spodziewali się, że wtorkowa sesja na GPW nie dostarczy zbyt wielu emocji, mogą odtrąbić sukces. Prognozy takie nie dość jednak, że były dość popularne to jeszcze były poparte mocnymi argumentami. Po pierwsze brakowało istotnych danych makroekonomicznych które skłoniłyby inwestorów do bardziej zdecydowanych ruchów. Inna sprawa, że wielu graczy czeka już na środę. Wtedy to poznamy decyzję Rady Polityki Pieniężnej w sprawie stóp procentowych. Już zresztą w trakcie poniedziałkowych notowań można było zauważyć, że inwestorzy wstrzymywali się z ruchami przed oficjalną decyzją Rady. Objawiało się to niską zmiennością oraz niewielkimi obrotami na GPW. We wtorek ponownie był przerabiany ten scenariusz. Z tą różnicą, że w poniedziałek indeksy zyskiwały na wartości, a we wtorek miały z tym już wyraźny problem.

Już na starcie WIG20 spadł o 0,1 proc. Co prawda nie była to taka przecena po której rynek nie mógłby się podnieść, jednak popyt ani myślał o przeprowadzaniu spektakularnej szarży. Co prawda na początku sesji podjął nieśmiałą próbę wyciągnięcia indeksu największych spółek nad kresę, jednak spaliła ona na panewce i podaż znów zaczęła dominować. Tym bardziej, że to sprzedający mieli więcej argumentów po swojej stronie. Najważniejszym z nich była przecena na innych zagranicznych rynkach. W niektórych przypadkach sięgała ona nawet 1 proc.

W drugiej połowie dnia popyt zwietrzył jednak swoją szansę licząc na udany start notowań w Stanach Zjednoczonych. Indeks największych spółek zaczął odrabiać straty. Również jednak i w tym przypadku ciężko było mówić o zdecydowanym ataku popytu. W związku z tym do końca dnia na warszawskim parkiecie trwało przeciąganie liny. Ostatecznie zwycięsko z tego starcia wyszła podaż. WIG20 stracił 0,4 proc.

Optymizmu próżno było szukać również wśród średnich i małych firmy. WIG50 stracił 0,45proc. zaś WIG250 0,3 proc. Obroty na całym rynku wyniosły niewiele ponad 700 mln zł.