Dziesięć zwyżek indeksu MSCI EM (śledzi zachowanie się rynków emerging markets) z rzędu sprawiło, że znalazł się on na najwyższym poziomie od września ub.r. Tak dobrej passy wspomniany indeks nie miał od 2010 r. W skali tygodnia zwyżkował 3,8 proc. Zmiana liczona od początku roku wyniosła już 7,9 proc. Od lokalnego dołka z połowy marca wzrost sięgnął blisko 10 proc.
Dlaczego inwestorzy zaczęli tak agresywnie kupować na rynkach rozwijających się? Złożyło się na to kilka przyczyn. Po pierwsze, Europejski Bank Centralny prowadzi od kilku tygodni skup papierów skarbowych państw strefy euro. Inwestorzy, pozbywając się obligacji, szukają nowych miejsc do ulokowania gotówki. Część wybiera akcje z dojrzałych rynków zachodnioeuropejskich, na których tylko w tym roku można było zarobić już ponad 20 proc. Spora część pieniędzy płynie jednak na rynki emerging markets, które hossa omijała dotąd szerokim łukiem. Powiększaniu portfeli o akcje przedsiębiorstw sprzyjają też informacje o poprawiającym się stanie europejskiej gospodarki. Zaczyna gonić gospodarkę amerykańską, która już dawno zapomniała o kryzysie. Mimo to Fed wciąż nie jest zdecydowany na rozpoczęcie cyklu podwyżek stóp procentowych, co sprawia, że inwestorzy nadal muszą szukać na świecie innych miejsc do zarabiania.