Słowo kryzys jest już odmieniane przez wszystkie przypadki. Obawy są podsycane przez panikę na giełdach czy tracącą na wartości polską walutę. Notowania franka szwajcarskiego poszybowały już do 4,16 zł, a dolara – do 3,95 zł. Dramat trwa na giełdzie. Od początku wybuchu globalnej epidemii WIG stracił ok. 35 proc., osiągając wartości niewidziane od 2012 roku. Z kolei indeks dużych firm WIG20 zjechał o ponad 36 proc. i jest już bardzo blisko dna bessy z 2009 roku.
Czytaj także: Koronawirus mocno trzęsie rynkami akcji i złotym
Skala paniki na giełdzie, podobna do tej z kryzysu finansowego z lat 2008–2009, wskazuje, że inwestorzy zakładają najczarniejsze scenariusze. Nikt już nie ma wątpliwości, że światowy kryzys wywołany skutkami rozprzestrzeniania się koronawirusa odciśnie swoje piętno na gospodarkach. Niewiadomą pozostaje tylko skala tego wpływu.
– Spadki na giełdach to skutek obaw, że pandemia koronawirusa przerodzi się w trwałą światową dekoniunkturę, która sprawi, że wiele firm z braku dostępu do finansowania czy gwałtownego spadku popytu po prostu zbankrutuje. A zwolnieni pracownicy negatywnie wpłyną na popyt w kolejnych branżach, w których sytuacja się powtórzy. Nie jest to wcale taki nierealny scenariusz – uważa Marcin Materna, szef działu analiz Millennium DM. Wojnę kryzysowi już wypowiedziały banki centralne. W minionym tygodniu do działania przeszedł Fed, w poniedziałek Bank Anglii, tnąc stopy procentowe. W czwartek Europejski Bank Centralny w reakcji na epidemię koronawirusa poluzował politykę pieniężną, ale nie zdecydował się na obniżki stóp procentowych. Reakcji NBP wciąż nie ma. Jego prezes Adam Glapiński zapewnił w czwartek, że epidemia koronawirusa, choć z pewnością pogorszy sytuację w polskiej gospodarce, to nie wywoła recesji. Ocenił też, że system finansowy jest stabilny.