Główną barierą dla rozwoju franczyzy jest to, że za znaną międzynarodową markę trzeba słono płacić. Czy warto? Największe i całkiem uzasadnione wątpliwości mogą mieć hotelarze z mniejszych miast czy miejscowości turystycznych, których głównymi gośćmi są Polacy. Marka Marriott czy Sheraton, która jest synonimem wysokiego poziomu usług, ale i wysokiej ceny, jest bowiem wabikiem przede wszystkim na obcokrajowców. Dlatego najczęściej na franczyzę decydują się hotele o wyższym standardzie, nastawione na obsługę zagranicznych biznesmenów.
– Chcieliśmy być rozpoznawalni dla klientów, którzy podróżują po całym świecie – przyznaje Lidia Dmowska, PR manager w hotelu Courtyard by Marriott, który mieści się przy warszawskim Okęciu. Właścicielem i zarządcą obiektu jest Port-Hotel, spółka córka Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze.
– Nie jest łatwo sprostać wymogom sieci. Często przyjeżdżają do nas anonimowi audytorzy, więc zawsze musimy być przygotowani na kontrolę. Osiągamy co roku bardzo wysokie oceny. Dlatego zarówno Marriott, jak i my jesteśmy zadowoleni ze współpracy. Planujemy dalsze projekty w Polsce, oczywiście będą to także hotele brandowe – mówi Lidia Dmowska.
Wylicza szereg korzyści płynących z tego typu zależności.
– W ramach franczyzy Marriott gwarantuje nam dostęp do międzynarodowego systemu rezerwacyjnego, program lojalnościowy, wspólne działania marketingowe i PR-owskie. Sieć zapewnia też szkolenia dla pracowników, co jest bardzo ważne, aby zagwarantować gościom usługi o najwyższym międzynarodowym standardzie – wyjaśnia Dmowska.