Gdyby mogli, to wsparliby meliorację dróg, budowali biblioteki, sale gimnastyczne w szkołach podstawowych i wyższych. Marzą im się nowocześnie wyposażone muzea, modernizacja kolei oraz przybliżenie w ten sposób Lwowa i Bieszczad do Warszawy. Chcą rekultywować jeziora i wioski. Ich zdaniem z budżetu państwa powinny być przeznaczone większe pieniądze na rewitalizację miast oraz remonty zabytków. Ponieważ muszą wskazywać źródła finansowania swoich propozycji, tną inne wydatki na oślep.
Widać, że nie rozmawiają na temat swoich propozycji w klubach, bo gdyby to robili, wiedzieliby, że wielokrotnie obcinają budżety niektórych instytucji (teraz na przykład Krajowej Rady Sądownictwa) – w sumie o kilkanaście milionów.
Taki katalog życzeń powtarzają co roku. Zgłaszają je posłowie konserwatywni i lewicowi, ci przy władzy i w opozycji. Im mniej czasu upłynęło od wyborów i składanych przez nich obietnic wyborczych, tym katalog jest dłuższy. Co prawda tłumaczą, że wszystkie te inwestycje naprawdę są potrzebne i rzeczywiście ludzie czekają na nie w regionach. Przedstawiciele opozycji mrużą jedno oko i tłumaczą, że ich zbójeckim prawem jest zgłaszać jak najwięcej poprawek, by wydłużyć procedowanie nad budżetem, bo kalendarz prac jest napięty i takie wydłużające się obrady mogą być szansą na potknięcie się rządzącej koalicji.
Wydaje się, że praca nad budżetem powinna być czasem odpowiedzialnej debaty nad strategią rozwoju kraju, a nie regionów. Niestety przypomina pisanie listów do św. Mikołaja.