Po osiągnięciu poziomów najniższych w historii przestały już spadać, co zapowiada przyszłą korektę wzrostową. Sęk jednak w tym, że nie bardzo wiadomo, jak odległa ma to być przyszłość. O wyprzedanym rynku można mówić już od dwóch tygodni, co nie przeszkadza inwestorom w pozbywaniu się akcji. Zwłaszcza tym z mniejszym doświadczeniem – oni raczej nie wiedzą, że wyprzedanie rynku powinno skłaniać do kupna, a nie do sprzedaży. A ponieważ są w przewadze, o efekty nietrudno.

Kiedy zatem to się wreszcie skończy? Musimy wypatrywać poziomu, kiedy niższe ceny nie będą już akceptowane przez sprzedających. To oznacza nie tylko znalezienie dna, ale także jego potwierdzenie i ponowne przetestowanie. Trzeba się też postawić w roli myśliwego. Kupujący nie są w tym momencie zainteresowani odbiciem. W końcu chcą kupić akcje tanio, a nie pocieszać sprzedających. To będzie możliwe tylko w okresie względnego spokoju cenowego (do tego jeszcze dużo brakuje) i stale obecnego pesymizmu (ten punkt już realizujemy). Scenariusz – bez określania ram czasowych – zakłada więc pojawienie się sesji paniki (od biedy ta wtorkowa może być za taką uznana), później odbicia, kolejnych spadków i wreszcie jałowych dni, kiedy nic się nie będzie działo, z pozoru a w rzeczywistości tanie akcje będą pilnie z rynku zbierane. I to jest na dziś wariant optymistyczny.