– Decyzja polityczna w sprawie podwyżki składki od firm zapadła, teraz trzeba tylko ustalić, jak bardzo one wzrosną – mówi „Rz” urzędnik z otoczenia premiera. Rząd na razie nie rozważa podwyżki składki płaconej przez pracowników.
Zdaniem Pawła Arndta, szefa Sejmowej Komisji Finansów Publicznych, projekt zmiany ustawy o ubezpieczeniach społecznych powinien trafić pod obrady Sejmu po świętach. – Mało prawdopodobne, abyśmy zdążyli z przyjęciem zmian przed końcem roku – wyjaśnia Arndt. – Tak więc podwyżka składki nie nastąpi od stycznia 2011 r., ale nie ma przeszkód, aby wprowadzić ją w ciągu roku.
Według informacji „Rz” najwięcej zwolenników ma koncepcja powrotu składki do poziomu z 2007 r. (z 4,5 proc. wynagrodzenia do 6,5 proc.). Wśród nich jest m.in. Michał Boni, szef doradców premiera. – Można się zastanowić nad tym, czy nie wrócić do starej wysokości składki, którą płacą pracodawcy, a zostawić pomniejszoną składkę po stronie pracowników, aby wynagrodzenia nie spadły – twierdził Boni w poniedziałkowej rozmowie z „Rz”. – To dałoby nawet ponad 15 mld zł w skali roku.
Przy takim scenariuszu pracodawca, który dziś płaci za pracownika zarabiającego miesięcznie 3,5 tys. zł brutto 157,5 zł składki, po podwyżce zapłaciłby 227,5 zł, czyli o 70 zł co miesiąc więcej. Ale w rządzie są też zwolennicy większej podwyżki: o 3,5 pkt proc., do 8 proc. Wówczas pracodawca płaciłby co miesiąc 280 zł, czyli o 122,5 zł więcej niż obecnie.
W tym tygodniu premier Donald Tusk przyznał, że rząd ma kilka koncepcji podniesienia składki rentowej. Wczoraj wątpliwości co do tej idei wyraził jednak minister finansów Jacek Rostowski. – Nic nie wykluczam, ale mówię o swoich poważnych wątpliwościach – podkreślił Rostowski w RMF FM. Jego obawy, podobnie jak minister pracy Jolanty Fedak, dotyczą wpływu zmian na rynek pracy. – Ostrzegam przed podnoszeniem składki w sytuacji, gdy wychodzimy z kryzysu. Zwiększone koszty pracy mogą spowodować większe bezrobocie – powiedziała w czwartek minister Fedak.