Hiszpańskie banki będą potrzebowały przynajmniej 20 mld euro, aby wyjść na prostą – ocenia agencja ratingowa Moody's. Tę kwotę potwierdza minister gospodarki Hiszpanii Elena Salgado. Wskazuje ona jednak, że są w tym kraju instytucje finansowe, które praktycznie nie ucierpiały podczas kryzysu. Wymienia Banco Santander i BBVA, które bez większych problemów poradziły sobie z tzw. złymi długami. Natomiast kłopoty mają tzw. cajas, regionalne banki – kasy oszczędnościowe.
Wczoraj szefowa resortu gospodarki poinformowała, że w celu uporządkowania sektora bankowego w najbliższym czasie zostaną zmienione przepisy regulujące działanie sektora bankowego w taki sposób, aby umożliwić przejmowanie słabszych instytucji. Liczba regionalnych kas ma zostać zmniejszona z 45 do 17.
Hiszpański rząd zdecydował również, że banki tego kraju będą musiały spełnić ostrzejsze warunki, niż instytucje w innych krajach Unii Europejskiej. Minimalny współczynnik wypłacalności liczony według kapitału podstawowego ma wynieść w Hiszpanii 8 proc, a nie, jak wynika z postanowień tzw. Bazylei III – 7 proc. Ten wymóg ma być jeszcze wyższy w przypadku instytucji finansowych, których akcje nie są notowane na giełdzie, nie mają prywatnych inwestorów i w pozyskiwaniu finansowania są uzależnione jedynie od rynków finansowych.
– Jesteśmy zdeterminowani, aby udowodnić, że nasz sektor finansowy jest godzien zaufania – stwierdziła wczoraj Salgado. – Hiszpański rząd chce wyeliminowania jakichkolwiek wątpliwości co do wypłacalności naszych instytucji finansowych – tłumaczyła.
W przejęciach kluczową rolę ma odegrać FROB – państwowy fundusz stworzony w celu ratowania hiszpańskich banków. W tym wypadku FROB ma przejmować udziały w kasach na okres do pięciu lat, czyli do czasu, kiedy sytuacja hiszpańskiej gospodarki ulegnie wyraźnej poprawie. O tym, że przejęcie kas oszczędnościowych nie powinno potrwać długo, mówił również wczoraj hiszpański premier Jose Luis Rodriguez Zapatero.