Zamieszki w Egipcie sprawiły, że baryłka ropy naftowej Brent kosztowała wczoraj w Londynie 100,25 dol. Była najdroższa od jesieni 2008 roku, czyli upadku banku Lehman Brothers. Inwestorzy wyraźnie się niepokoją, że rewolucja w Egipcie może zagrozić żegludze po Kanale Sueskim (ważnej trasie dostaw ropy z Bliskiego Wschodu do Europy) oraz przepływowi surowca rurociągiem Sumed (prowadzącym znad Morza Czerwonego nad Morze Śródziemne).
– Wzrost cen to skutek zwiększenia się ryzyka. Egipt nie jest dużym producentem ropy w porównaniu z innymi krajami regionu, ale odgrywa znaczącą rolę jako państwo tranzytowe dla tego surowca – mówi „Rz” Carsten Fritsch, analityk Commerzbanku. – Jeśli kryzys się zaogni, wtedy Brent zdrożeje znacznie powyżej 100 dol. za baryłkę.
Wiele europejskich indeksów traciło wczoraj z powodu zamieszek w Egipcie ponad 1 proc. Kairska giełda była zamknięta kolejny dzień, po tym gdy jej główny indeks stracił w zeszłym tygodniu ok. 16 proc. Nie wiadomo, kiedy ponownie zostaną otwarte banki.
Wieści napływające znad Nilu nie napawają optymizmem. Choć zaprzysiężono nowy rząd, sytuacja polityczna jest patowa. Opozycja, domagająca się ustąpienia prezydenta Hosniego Mubaraka oraz wiceprezydenta gen. Omara Sulejmana, grozi strajkiem generalnym. Wstrzymano ruch kolejowy. Agencja Moody’s obcięła perspektywę ratingu kredytowego Egiptu do negatywnej i obniżyła sam rating. – Wreszcie agencje ratingowe się obudziły. Egipt miał taką samą ocenę kredytową jak Turcja, co wyglądało na żart – podkreśla Timothy Ash, strateg ds. rynków wschodzących w Royal Bank of Scotland.
Analitycy nie wykluczają, że po otwarciu banków Egipcjanie zaczną wycofywać pieniądze. Może to prowadzić do załamania systemu finansowego. Odczułyby to europejskie instytucje finansowe. Najwięcej do stracenia mają francuskie banki. Ich zaangażowanie w egipskie aktywa sięgnęło 17,6 mld dol.; np. tamtejsza filia Societe Generale ma portfel kredytowy wart 5,6 mld dol.