Niemcy nie zamierzają na razie wprowadzać ustawowych kwot dla kobiet w zarządach największych firm. Plan Berlina jest inny. – Chcemy, aby firmy zobowiązały się same do zwiększenia liczby kobiet w zarządach – mówi Kristina Schröder, minister ds. rodzin. Dziś spotka się w tej sprawie z szefami działów personalnych 30 największych niemieckich spółek notowanych na giełdzie w ramach indeksu DAX.
Rząd domaga się trzykrotnego zwiększenia liczby kobiet w zarządach tych spółek z obecnych 3,2 proc. do 10 proc. Jeżeli nie nastąpi to do połowy 2013 roku, firmy zostaną do tego zmuszone drogą ustawową. W ten sposób Niemcy pragną wprowadzić w życie zalecenia Parlamentu Europejskiego oraz komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding przewidujące, że do 2015 roku kobiety w zarządach największych spółek muszą stanowić minimum 30 proc., a do 2020 roku – 40 proc.
Niemieckie firmy mają przy tym szczególnie wiele do zrobienia. Z badań McKinsey Global Institute wynika, że Niemcy zajmują wspólnie z Indiami ostatnie miejsce wśród 11 największych gospodarek świata, jeżeli chodzi o udział kobiet w zarządach największych firm. Nieco lepiej wygląda sytuacja w radach nadzorczych.
Pod tym względem Niemcy nie odbiegają wprawdzie od średniej europejskiej i udział kobiet w tych gremiach wynosi 11,7 proc., ale wyłącznie dzięki temu, iż w wielu firmach kobiety do rad nadzorczych delegują związki zawodowe jako swych przedstawicieli. Jest to specyfika niemieckiego modelu współzarządzania. Wpływ związkowych delegatów na działalność firm jest w tym systemie mocno ograniczony. W firmach, gdzie on nie obowiązuje, udział kobiet w radach nadzorczych wynosi zaledwie 2,6 proc.
W 160 notowanych na giełdzie niemieckich firmach zarówno w zarządach, jak i radach nadzorczych zasiada zaledwie 17 pań. To właśnie pragnie zmienić rząd, zwracając uwagę, że w sytuacji coraz bardziej dotkliwego braku fachowców największa gospodarka UE nie może sobie pozwolić na marnotrawstwo potencjału kobiecego.