Nie tylko dotknięci kryzysem zastanawiają się nad powrotem do narodowej waluty. Coraz głośniej mówią też o pożegnaniu z unijną walutą Holendrzy. Myślą o tym na tyle poważnie, że chcą sprawdzić ile kosztowałoby ich rozstanie z euro. Optuje za tym holenderska antyimigracyjna Partia na Rzecz Wolności Geerta Wildersa wspierająca w parlamencie mniejszościowy rząd. Jednak minister finansów Jan Kees de Jager przekonuje, że nie byłoby to dla Holandii korzystne. Wilders wprawdzie zgadza się, że początkowe koszty nie należałyby do najniższych, jednak w konsekwencji mogłoby się to okazać dla Holendrów zbawienne i ostatecznie przyniosłoby więcej korzyści niż strat. Dlatego chce, aby koszty powrotu do guldena zbadała renomowana międzynarodowa agencja. Jeśli pójdą one po myśli lidera partii, wówczas decyzję miałby podjąć cały naród w ogólnokrajowym referendum. Holendrom ten pomysł się podoba i pytają ministra, dlaczego on jest przeciw. Ten z kolei przekonuje, że euro przynosi Holandii wiele korzyści, między innymi niską inflację, niewielkie bezrobocie i obniża koszty eksportu.
Holendrzy wcale nie są w swych zakusach odosobnieni. Także Niemcom tęskno za marką. Badania pokazują, że przeszło połowa Niemców chciałaby powrotu marki. Instytut TNS Emnid, który zapytał naszych sąsiadów o ich stosunek do euro podał, że przeszło 60 proc. Niemców na skutek kryzysu finansowego chciałoby powrotu dawnej waluty. Niemcy zwłaszcza obawiają się, że spadek wartości spowoduje obniżenie ich standardu – taki argument podnosiło połowę badanych. Dwie trzecie obawia się o swoje oszczędności. Stąd tak wielki sentyment do dawnej waluty.
Ekonomiści studzą te zakusy i podkreślają, że co drugie miejsce pracy w Niemczech uzależnione jest od eksportu, a euro jest wielkim czynnikiem pobudzającym, ułatwia handel i podróże. Przy powrocie do marki prawdopodobnie nastąpiłoby zahamowanie eksportu. Waluta musiałaby podrożeć o 30 proc., a nikt za granicą nie byłby sobie w stanie pozwolić na towary produkowane w Niemczech.
Czy upadek euro byłby neutralny dla Polski? W jednym z wydań „The Economist" czytamy, że likwidacja unijnej waluty oznaczałaby gospodarczą katastrofę dla wszystkich członków Unii Europejskiej – także tych spoza strefy euro. - Wprowadzanie z powrotem narodowych walut w warunkach improwizacji musiałoby wywołać ogólny chaos. Wzajemne rozliczenia między tak ściśle w Unii powiązanymi podmiotami gospodarczymi byłyby na pewien czas niemal uniemożliwione – przekonuje gazeta. - Ustalanie kursów poszczególnych walut wywoływać by musiały ogromne konflikty. Najistotniejsze byłoby zmniejszenie się produkcji i gwałtowna obniżka stopy życiowej. To kolei musiałoby wywołać gwałtowne ruchy protestu, aż po możliwe zakwestionowanie w niektórych wypadkach porządku demokratycznego.
Wprawdzie w ich ocenie Polska mogłaby być w pierwszej fazie mniej dotkliwie dotknięta upadkiem euro, ponieważ do strefy euro nie należy. Z całą pewnością jednak kryzys taki musiałby solidnie uderzyć w naszą gospodarkę. Trudności z wymianą handlową, brak inwestycji zagranicznych, masowy powrót Polaków z zagranicy i brak dla nich miejsc pracy (obecnie pracujący poza Polską to 2.5 mln osób) i cała masy innych problemów, które są obecnie trudne do przewidzenia.